Życie pisane... pisankami
Domu z nr. 20 w Rudzie szukam gdzieś przy głównej ulicy we wsi. Okazuje się jednak, że stoi w sosnowym lasku na uboczu. Malwina zaprasza do kuchni, w której mieści się kilka królestw. Tu moczy się groch na kurpiowskie kierce, tam słoje pełne kolorowych jaj. Tu dzbanuszek z pęczkiem narzędzi do zdobienia skorupek, tam foremki z woskiem. Artystyczny nieład jest aż nadto dowodem na barwne wnętrze gospodyni domu, której życie pisze się pisankami. Od zawsze.
Z Łodzi na wieś za ludowymi zwyczajami i folklorem
– Urodziłam się w Łodzi, ale zawsze bardzo chciałam mieszkać na wsi. Lubiłam zwyczaje ludowe, folklor, wielkanocną i bożonarodzeniową plastykę obrzędową. Moją ukochaną powieścią są „Chłopi” Reymonta, których czytam co roku. Od dziecka coś rysowałam, malowałam. I od dziecka interesowałam się pisankami – odkąd zobaczyłam pewną starą pocztówkę z pisankami pisanymi woskiem techniką szpilkową. U mnie w domu w Łodzi nikt nie pisał zdobnych pisanek. Barwiło się jajka w wywarze z łupin z cebuli i tata oraz dziadek ze strony mamy drapali na nich ostrym narzędziem wzory. Pamiętam, że kiedy mama w Wielki Czwartek zaczynała gotować kraszanki (jajka zabarwione na jeden kolor), brałam jedną, cały dzień z nią chodziłam i co chwila drapałam na niej jakieś kolejne wzory. Ale chciałam czegoś więcej, chciałam pisać takie pisanki – mówi Malwina, wskazując na swoje najnowsze dzieła.
- Pisanie woskiem to jej ulubiona technika zdobienia wydmuszek. Dziś Malwina uczy tej sztuki innych
Łacina wciąż żyje w j. polskim, słowach, a nawet wulgaryzmach
Drapała w podstawówce, drapała w liceum, w którym uczyła się na profilu biologiczno-chemicznym.
– Bardzo chciałam być ornitologiem, kocham ptaki. Na tym profilu była łacina. I jakoś bardzo mi się spodobała. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, że na biologii musiałabym przejść przez te wszystkie pierwotniaki, a to już było mniej interesujące. W liceum pokochałam język łaciński, dlatego ostatecznie zostałam filologiem klasycznym, natomiast ornitologia to – obok łaciny i greki, szeroko pojętych pisanek, scrapbookingu, czyli tworzenia dekorowanych albumów, botaniki oraz gotowania – moja kolejna wielka miłość. Ptaki zresztą mają piękne łacińskie nazwy, które mówią o nich zdecydowanie więcej niż polskie. Taka choćby sójka – po łacinie Garrulus glandarius – tłumaczy się: „gadająca i żywiąca się żołędziami”. W szkole podstawowej w Gidlach, w której mam dodatkowe zajęcia dla ósmych klas „Z kulturą antyczną za pan brat”, pokazuję, że mimo iż łacina jest językiem martwym, tak naprawdę żyje w naszym (i nie tylko naszym) języku, zwrotach, słowach, wyrażeniach, a znając łacinę można łatwiej nauczyć się np. języka angielskiego czy matematyki! Łacina kuchenna? Swego czasu przeprowadziłam w szkole podstawowej w Gidlach oraz w bibliotece w Ciężkowicach lekcję z wulgaryzmów używanych w języku polskim pochodzenia greckiego i łacińskiego. Niektórzy uczniowie do dziś ją wspominają – żartuje Malwina.
Starożytni Rzymianie gustowali w sfermentowanych rybach
Przy okazji dowiaduję się, że jest wielbicielką kuchni starożytnej. I że starożytni Rzymianie jedli dużo roślin strączkowych i gustowali w sfermentowanych rybach, z których robiło się słynny sos garum. Co do samej kuchni starożytnych Greków i Rzymian, to jest ona równie ciekawa i pasjonująca jak języki, którymi się posługiwali. Dzięki jedynej zachowanej do naszych czasów starożytnej książce kucharskiej autorstwa Apicjusza „O sztuce kulinarnej. Ksiąg dziesięć” możemy odtworzyć antyczne smaki, co Malwina wraz ze swoimi uczniami jakiś czas temu zrobiła podczas zajęć.
- Malwinie serce skradł kolczyk opoczyński, choć podchodziła do tego narzędzia z rezerwą
Na początek przygody Pani Malwiny - pisanki łowickie
Malwina do Rudy przyszła za mężem. Dziś mówi dowcipnie, że mąż jest inżynierem, ale ona nie wie do końca od czego. „Gadali, gadali, z gadania się pobrali”. Przez jakiś czas, już będąc żoną, przez większość tygodnia pracowała w Łodzi. Kiedy już zlądowała na dobre w Rudzie, jej – gadatliwej, aktywnej, lubiącej ruch i tłum ludzi dookoła, trochę zaczęła doskwierać samotność. Pisanki okazały się doskonałym na nią lekarstwem i spełnieniem marzeń z dzieciństwa.
– Przygodę z pisankami na dobre zaczęłam od tych łowickich, oklejanych wycinankami – kogucikami, drzewkami kwiatowymi. Te moje pierwsze są nierówne, już wyblakłe, ale zachowuję je na pamiątkę. W międzyczasie, oczywiście, drapałam nożykiem do tapet towarzyszące mi od dziecka kroszonki. Na Opolszczyźnie, gdzie króluje kroszonka, kroszonkarki drapią specjalnym nożykiem z dwoma ostrzami. Zaraz pokażę, jak się to robi. Niestety, nie mam wprawy w kroszonkach, bo moją wielką miłością jest wosk. Ta czarna? To była pisanka dla wysoko postawionych – księdza, wójta. Czerń była najbardziej dostojna. Wybrankowi dziewczyna dawała czerwoną albo tę, która jej najładniej wyszła. A jeśli nie chciała zalotnika, to żółtą. A najlepiej żółtą i surową w środku, żeby się niechcianemu absztyfikantowi zgniotła w kieszeni – mówi Malwina i chwyta jedną z powstających drapanek.
Artystka uwielbia także pracować z woskiem
Najbardziej jednak upodobała sobie wosk. Zaczynała od tego nieściąganego. Najpierw szpilkowego, czyli nakładanego łebkiem od szpilki zatkniętej w drewnianym trzonku lub ołówku i zanurzanym w wosku pobieranym z pomysłowo skonstruowanego urządzenia. Do drewnianej deseczki przytwierdza się wygiętą łyżkę stołową. Rękojeść trzyma się drewna i jest wygięta w literę Z tak, by miseczka łyżki unosiła się w powietrzu. Wosk w miseczce topi się dzięki świeczce umieszczonej pod nią. Łyżka nie musi być przytwierdzona do deseczki – można ją umieścić w miseczce z cukrem, solą czy piaskiem. Idealnie sprawdzają się także kominki do wosku. W zależności od tego, czy Malwina wykonuje pisanki batikowe, czy te z nieściąganym woskiem, stosuje inną technologię barwienia. W batikowej najpierw się pisze, a potem wkłada do zimnego lub lekko ciepłego barwnika. W takiej z nieściąganym woskiem najpierw barwi się jajko, a potem pisze. W czym barwi? Przeważnie w bibule. Bibułę karbowaną zalewa gorącą wodą, a gdy papier odda kolor, wyjmuje go, a następnie dodaje odrobinę octu. Jajo musi trochę w tej cieczy poleżeć.
– Wszystkiego nauczyłam się sama, metodą prób i błędów. Wszystko wiem z Internetu oraz z rozmów z osobami, których pasją jest zdobienie jaj technikami tradycyjnymi. Próby i błędy dotyczyły też samego wosku, bo piszę często tak zwanym przypalonym woskiem, czyli czarnym. Trzeba go bardzo długo podgrzewać, a jednocześnie bardzo uważać, bo w powietrzu unoszą się opary, które mogą się łatwo zapalić. Raz o mało chałupy nie spaliłam! O, tam na suficie jest ślad – mówi rudzka pisankarka.
- Najpierw rozgrzej blaszkę nad ogniem, potem zanurz w twardym wosku, potem znów przesuń nad płomieniem i maluj!
Jak zrobić medalion? Kistka, potem kolczyk
Na szafkach za Malwiną – słoje z kolorowymi jajami. Na stole małe jajeczka w mniej oczywistych aranżacjach. Przepiórcze w dwóch wersjach – całe pokryte sitowiem i połówki z czarnym wzorem na białym tle albo odwrotnie. Do nich przytwierdzony łańcuszek.
– Medaliony to moje ostatnie odkrycie, wręcz patent. Nie mogę zdradzić, jak to robię. To skorupka przepiórcza. Jakim cudem biała? Nie ma plamek, prawda? Zdejmuję je, ale nie zdradzę jak. To prototyp, ale chciałabym zrobić ich więcej. Większy medalion jest z gęsiego. Takie medaliony w Stanach sprzedaje się nawet za 600 zł – mówi Malwina.
Do niedawna skorupki pokrywała woskiem za pomocą ukraińskiej kistki. To narzędzie z przytwierdzonym do drewnianego trzonka zbiorniczkiem w postaci minilejka. Odrobina rozgrzanego w nim wosku spływa z niego trochę jak w wiecznym piórze. Malwina w ten sposób pokrywała jaja w różnej wersji, także brązowe skorupki, które później wytrawiała w soku z kiszonej kapusty. Sok wytrawiał kolor wszędzie poza wykonanym woskiem wzorem. Taka pisanka wygląda ascetycznie i naturalnie. W tym roku odkryła nowe narzędzie – kolczyk opoczyński. I zachwyciła się nim.
– Topór, siekiera, tak mówi o tym mój 9-letni syn. Albo kilof. Kawałek blaszki w tym kształcie zatknięty w drewienku. Blaszka jest z puszki po napoju, miękka. Nie wychodziło mi z pierwszą kistką, robioną przez Danutę Srokę, twórczynię ludową z Koszalina. Nie potrafię się tą kistką posługiwać, jest bardzo kapryśna. Za to kocham kistkę ukraińską, a kolczyk pokochałam tak samo mocno. Pierwszy mam od Ani Pokory-Pietras – twórczyni ludowej z Opoczna – mówi artystka.
Kolczyk opoczyński, zwany też pisokiem, Malwina miała zamiar jedynie pokazać na prowadzonych przez siebie w Gminnym Ośrodku Kultury w Gidlach zajęciach „Cuda wianki – ludowe warsztaty plastyczne dla dużych i małych” jako narzędzie, którym pisze się woskiem w województwie łódzkim. Okazało się jednak, że ten kolczyk stał się, obok kistki ukraińskiej, wielką jej miłością. Żeby sprawnie nim pisać, trzeba najpierw chwilę podgrzewać końcówkę „kilofa” w płomieniu, a potem delikatnie wkłuć ją w wosk – nie ma znaczenia czy wosk jest twardy, czy ciekły. Czasem trzeba czynność powtórzyć i dopiero wtedy da się czubkiem blaszki pisać.
Na co dzień Malwina pracuje w bibliotece w Ciężkowicach – filii Gminnej Biblioteki Publicznej w Gidlach, oraz jako instruktor oświatowo-kulturalny w Gminnym Ośrodku Kultury w Gidlach, gdzie prowadzi swoją grupę warsztatową, do której należą i dziewięciolatki, i panie tuż przed osiemdziesiątką. Uczy pisankarstwa na wszelkie sposoby. O robieniu pisanek nagrała nawet filmy na YouTube, na którym ma swój kanał rękodzielniczy. Teraz z filmów korzystają nie tylko twórczynie, ale i całe szkoły.
- Naszyjniki z przepiórczych wydmuszek to ostatni wynalazek Malwiny. Po dwóch prototypach już powstają kolejne
Artykuł ukazał się w Tygodniku Poradniku Rolniczym 15/2023 na str. 108. Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR: Zamów prenumeratę.