Nazywam się Gerard Barsowski, jestem sołtysem Chwaszczyna – powiedział, zaczynając rozmowę z nami najważniejszy człowiek w podgdańskiej wiosce w powiecie kartuskim. Wszystko tam w jak największym porządku, jak na kaszubską wioskę przystało. Sołtysem jest od 26 lat, od 23 – także przewodniczącym rady sołeckej. Do wieku się nie przyznaje, ale na emeryturze mógłby już być od dobrych kilku lat.
Swoją funkcję najwyraźniej widzi przez pryzmat pomocy, bo już na samym początku wspomina o wspieraniu, także finansowym, koła gospodyń wiejskich, ochotniczej straży pożarnej i klubu piłkarskiego.
Wieś jak miasto
– Dużo się zmieniło przez te wszystkie lata. Wieś robi się powoli sypialnią dla Gdańska, dookoła powstają osiedla, a kiedyś były tu tylko pola. Kiedyś w sołectwie mieliśmy ok. 1300 mieszkańców. Można było obejść wioskę z podatkiem w jeden dzień. Dziś już nie – wspomina.
Chwaszczyno ma poważne źródło finansowania – to trójmiejska giełda samochodowa. Z pieniędzy, które wieś ma dzięki jej funkcjonowaniu, zrobiono oświetlenie we wsi, rada wsparła finansowo remonty szkoły, przedszkola, starczyło też na wsparcie miejscowego proboszcza – na remont dachu kościoła przeznaczyli 5 tys. zł.
Na pytanie, czy łatwiej było kiedyś zarządzać wsią, Gerard Barsowski odpowiada, że dziś jest gorzej, bo więcej jest wśród mieszkańców ludzi napływowych.
– Chcą wszystko mieć od razu, chcą mieć tu jak w mieście. Dużo jest takich, którzy żyją w myśl: „Ja podatek płacę, ja tu za nic nie muszę się brać”. A inni np. składają się na płyty drogowe, które gmina im ułoży. Jest współpraca, pomagamy im. Czyli można – mówi sołtys.
Komu źle pachnie?
Brak akceptacji u nowych mieszkańców dla zastanego porządku to jedna z największych bolączek wielu sołtysów, w tym pana Gerarda. Nowi często budują dom w środku pola, a potem złoszczą się i skarżą, że im brzydko pachnie. Inni kupią działkę na bagnie i dziwią się, że ich zalewa albo mieszkają przy lesie i pomstują na lisy. A potem przychodzą i: „Sołtys, pomóż!”.
– Rolnik za domami ma pole. Musi z tym gnojem przejechać między domami. A tu skargi, że przejechał przez wioskę i narobił smrodu. I co ja mam powiedzieć? Czasem nie odpowiadam, bo tylko napięcie powstaje. Czasem mówię: „Pani wiedziała, gdzie kupowała działkę”. Najpierw się podoba, bo tu ptaszki, jeziorko, tam zajączek wyskoczy. Przyjeżdżają z miasta, bo tam beton, a tu go nie ma i się zachwycają. A potem i tak tym betonem wszystko wykańczają – skarży się Gerard Barsowski.
Zimą, kiedy leży śnieg, musi przejechać pług. Ale potem sołtys słyszy skargi, że z powodu tego przejazdu leży trochę więcej śniegu pod każdą bramą. I że „ktoś” musi go odgarnąć. W Chwaszczynie na remont czekają też drogi. We wsi sporo jeszcze jest tych polnych, czekających na utwardzenie. Wiele się w tej sprawie dzieje, ale najpierw trzeba zrobić burzówkę albo kanalizację, a utwardzenie dopiero później. Nie wszystkim się podoba to czekanie.
Zapytaliśmy, jak się pracuje z kobietami, bo w radzie sołeckiej było ich kilka.
– Bardzo dobrze. Nie przeszkadza mi, że mają czasem zupełnie inne zdanie. Każdy może mieć, tym lepiej, jeśli ma. Zbieramy pomysły do kupy i się dogadujemy – przyznaje sołtys Chwaszczyna.
Stawia na współpracę
Gerard Barsowski współpracuje z miejscowym proboszczem. Działa w radzie ekonomicznej budowy nowego kościoła. Martwi się też trochę o tych, którzy mają produkcję rolną. Bo wieś, choć w dużym stopniu zamieszkana przez miastowych, ciągle ma kilka gospodarstw. I to takich, które mogłyby produkować naturalnie i ekologicznie. We wsi był kiedyś skup, a dzisiaj mniejsi rolnicy mają problem ze zbytem płodów rolnych – skarżą się, że muszą jeździć z dwoma tucznikami spory kawałek, a to sprawia, że produkcja się nie opłaca.
W kolejnych wyborach, w przyszłym roku Gerard Barsowski chyba już nie będzie kandydować.
– Przyjdą młodzi, niech ich wybiorą. Znają się na komputerach, oni też dobrze potrafią rządzić. Ja już dużo zrobiłem, czas oddać miejsce innym – kończy sołtys Chwaszczyna.
Karolina Kasperek