Nieszczęście przyszło w Boże Ciało, 31 maja 2018 r.
– Dopiero co wróciliśmy z procesji, tyle że zaparzyliśmy sobie kawę. Zrobiło się ciemno. Powiedziałam do męża, „zobacz Zbyszek, jakie to niebo dziwne”. Zerwał się wiatr, zaczęły padać pojedyncze krople deszczu. I nagle usłyszeliśmy potężny huk, zatrzasnęły się okna. Zbigniew wybiegł przed dom. „Matko Boska, palimy się, krzyknął”. Pobiegł po syna Mateusza i razem odjechali ciągnikami sprzed stodoły, która stała już w ogniu – wspomina Elżbieta Lubaś. Państwo Lubasiowie prowadzą z synem Mateuszem gospodarstwo rolne we wsi Bieganów w gm. Radków (pow. włoszczowski). Uprawiają 12,5 hektara, hodują bydło mleczne.
150 tys. zł z dymem
Murowana stodoła pokryta eternitem, w którą uderzył piorun stała kilkadziesiąt metrów od domu. W środku znajdowały się maszyny rolnicze m.in. kombajn zbożowy i dwa mieszalniki. Z dymem poszło także zboże przeznaczone na sprzedaż i zapas paszy dla bydła.
– Strażacy pytali, czy się zgadzamy, żeby gasić pianą, bo wodą nie idzie – opowiada pani Elżbieta. Gdy pożar udało się w końcu ugasić, okazało się, że to, co zostało w środku nie nadawało się już do niczego. A osmalone ściany i resztki krokwi można było tylko rozebrać. Straty oszacowano na ok. 150 tys. zł.
- Od lewej: Jarosław Dominik, wójt gminy Radków, Mateusz Lubaś oraz Elżbieta Lubaś
Obok stodoły, która stanęła w ogniu, zaledwie w odległości 12 m stoi nowa obora. Została oddana do użytku 7 maja, niecały miesiąc przed pożarem. Na szczęście ogień nie przeniósł się na budynek. Jednak kilkadziesiąt stojących w oborze zwierząt przeżyło ogromny stres.
– Jak one strasznie ryczały… Pozamykaliśmy drzwi, ale przecież widziały łunę pożaru, słyszały wszystkie hałasy, wiedziały, że tuż obok dzieje się coś strasznego – mówi pani Elżbieta.
Odbudować stodołę
W dniu, kiedy doszło do nieszczęścia bydło, jak zawsze, dostało paszę rano. Ale po pożarze nie było co im dać jeść. Pierwsza z pomocą przyjechała siostra pani Elżbiety. Też prowadzi gospodarstwo, rozumie co to znaczy, gdy nie ma czym nakarmić zwierzęcia.
– Ona pierwsza pomyślała, że krowy nie mają co jeść i pierwsza podzieliła się paszą. Pomogli też znajomi, sąsiedzi, zwykli ludzie. Często dzielili się tacy, którzy sami mają niewiele. Dzięki nim przetrwaliśmy – dziękuje im nasza rozmówczyni.
Niestety, do dziś nie udało się odbudować stodoły. Początkowo rolnicy planowali, że postawią w jej miejsce halę łukową za pieniądze z ubezpieczenia. Liczyli też, że dzięki wyborowi prostej konstrukcji unikną skomplikowanych formalności. Ostatecznie zdecydowali jednak, że kupią za te pieniądze jałówki na remont stada. Nie mieli innego wyjścia. Krowy po pożarze chorowały i dawały znacznie mniej mleka.
– Jednego dnia było 700 l, drugiego 150 l – mówi pani Elżbieta. Część krów rozchorowała się ze stresu tak poważnie, że nie można ich było uratować. Nasza rozmówczyni też odchorowała tę sytuację. W gospodarstwie państwa Lubasiów dba się o każde zwierzę. Leczy, gdy jest chore, bez oglądania się na koszty, a każda krowa ma swoje imię. Dba się tu nie tylko o te zwierzęta, których hodowla przynosi finansowe korzyści. Nawet koci osesek, którego matka obumarła został przez panią Elżbietę odkarmiony z butelki ze smoczkiem.
– To była bardzo ciężka decyzja. Ale z produkcji mleka się utrzymujemy, spłacamy kredyt za oborę. Musieliśmy kupić jałówki – tłumaczy pani Elżbieta.
Potrzebna pomoc
Pani Elżbieta jest schorowana, jest rencistką, jej stan zdrowia pogorszył wypadek samochodowy, do którego doszło ponad dwa lata temu. Przed auto, które prowadziła wbiegły sarny. Od tamtej pory ma poważne problemy z kręgosłupem, nie może pracować fizycznie w gospodarstwie. Państwo Lubasiowie mają czworo dzieci, najmłodsza z nich chodzi jeszcze do szkoły podstawowej. 9-letnia Julia od czasu pożaru boi się sama zostawać w domu.
- W stodole spłonął m.in. kombajn, dwa mieszalniki, zboże przeznaczone na sprzedaż i pasza dla bydła
Małżonkowie zwracali się do licznych instytucji o pomoc w budowie hali. Część listów pozostała w ogóle bez odpowiedzi, inni odpisali, że nie mogą pomóc. Tylko nieliczni pozytywnie odpowiedzieli na apel, który pomogli napisać urzędnicy z gminy.
– Wójt jest z sąsiedniej wsi, pracował w rolnictwie. Rozumie, co nas dotknęło. Jeszcze zanim został wójtem, przywiózł z bratem zboże po pożarze. Wśród tych, którzy pozytywnie odpowiedzieli na apel o pomoc są też m.in. OSM Włoszczowa, gdzie trafia mleko z gospodarstwa, Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka i Tauron Energia.
Piorun to nie klęska
– Gmina umorzyła podatek za 2018 r., przyznała ulgę inwestycyjną, zasiłek celowy i umorzyła nienależnie pobrane świadczenie wychowawcze i rodzinne – mówi Jarosław Dominik, wójt Radkowa. Zaznacza, że część tych działań została podjęta, jeszcze za poprzedniego wójta.
– Jeśli chodzi o wojewodę, to skierowaliśmy do niego wniosek o pomoc. Niestety, podeszli do tego tak, że uderzenie pioruna, to nie jest klęska. Dużą i realną pomocą dla gospodarstwa byłoby przyspieszenie wypłaty dopłat z ARiMR – zaznacza wójt.
- Tyle dziś pozostało ze spalonej stodoły. Jej rozbiórka i odbudowa to droga przez biurokratyczne przeszkody
Częściej niż z życzliwym podejściem gospodarze spotykali się z obojętnością czy nawet niechęcią.
– Niektóre odpowiedzi na naszą prośbę o pomoc są takie, że głowa boli. I to najczęściej od tych instytucji, które mają rolnictwo w nazwie – żali się pani Elżbieta. – KOWR dopiero, co zaczął działać, a pisze, że nie ma środków. List z ministerstwa rolnictwa zaczyna od tego, że nie ma podstaw prawnych ani pieniędzy, aby udzielić pomocy. – To kto ma mieć pieniądze? Biedna gmina? – pyta mieszkanka Bieganowa.
Dalej w piśmie z ministerstwa jest m.in. mowa o tym, że w takich losowych sytuacjach można starać się o kredyt na preferencyjnych warunkach.
– Tyle, że my na kredyt klęskowy, ani żaden inny, nie mamy szans. I to mimo wielkiej życzliwości naszego banku. Mamy przecież zaciągnięty na 20 lat kredyt na oborę, który musimy spłacać. Nikt nie mógł przecież przewidzieć, że tak się stanie.
Jakby tego wszystkiego było mało rodzina musi borykać się z niechęcią, niekompetencją czy zwykłą znieczulicę niektórych urzędników.
– Straszna papierologia – pani Elżbieta pokazuje grube teczki wypełnione przeróżnymi dokumentami. – Usłyszałam np. w urzędzie powiatowym, że rozbiórkę po pożarze powinnam zgłosić pół roku wcześniej. Z postawieniem hali łukowej, w miejsce stodoły też nie lepiej. Okazuje się, że musi być projekt, pełna dokumentacja. Do tego niekończąca się korespondencja z urzędami czy instytucjami. A gdy idę do któregoś osobiście, to wiem, że coś będzie nie tak. Czuję się tam jak intruz.
Poradzimy sobie sami
Okazało się też, że policja sprawdzała, czy państwo Lubasiowie sami sobie nie podpalili stodoły, żeby wyłudzić odszkodowanie.
– Jakby mi ktoś w twarz dał – mówi pani Elżbieta. – Przez całe życie nie byłam w sądzie, a tu taka wiadomość. Przynajmniej ta sprawa skończyła się pozytywnie, odszkodowanie zostało wypłacone, i jak pisaliśmy wcześniej, zostało wydane na zakup jałowic.
Pani Elżbieta uważa, że o pomocy dla ludzi poszkodowanych w losowych wypadkach, takich jak ten, który dotknął jej rodzinę, powinni decydować ci urzędnicy, którzy poszkodowanych znają najlepiej. – Dobrze byłoby, gdyby to decyzja wójta była podstawą do udzielania pomocy. Nie tylko tej symbolicznej, ale takiej, która może radykalnie odwrócić zły los – uważa nasza rozmówczyni.
Pani Elżbieta marzy, aby odbudować stodołę. Wierzy, że gdy uda się postawić halę łukową, jej rodzina poradzi sobie dalej sama. Choć po kolejnych odmownych pismach zaczęła tracić nadzieję i podupadać na duchu, postanowiła jednak posłuchać rady wójta i napisać do europarlamentarzystów ze świętokrzyskiego. Może ktoś z tych polityków, znajdzie sposób, żeby to marzenie spełnić?
Krzysztof Janisławski