Parterowy budynek w środku wsi. Połowę stanowi świetlica wiejska. Do drugiej połowy przytula się gustowny plac zabaw – huśtawki, drabinki, przygotowujący się do zimy trawnik, piaskownica – zabezpieczona przed zimą, na ścianach budynku kamery monitorujące przestrzeń dookoła budynku. Za drzwiami po lewej – szatnia. Wiszące równiutko kolorowe woreczki i pary butów, jakby ustawiane według kompasu. W tle gwar, ale słychać nie tylko dzieci.
Przedszkole jak kotwica
Siadamy w biurze, które jest częścią dawnej kuchni. Zresztą i teraz zza regału widać białe, nowoczesne fronty kuchennych mebli. Jest i zmywarka, i pralka. Obok – dwie sale. Dla zerówkowiczów i dla wszystkich młodszych. Przedszkole na 102. Nie byłoby go, gdyby nie stowarzyszenie, a stowarzyszenia – gdyby nie potrzeba przedszkola we wsi.
Ale od początku. „Noskowiacy”, bo tak nazywa się Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe na Rzecz Rozwoju Wsi Nosków, nie działali na dziewiczym terenie. W Noskowie istniało kiedyś przedszkole prowadzone przez gminę. Funkcjonowało do 2003 roku.
W kolejnych latach rodzice coraz rzadziej zapisywali dzieci. Wozili je do sąsiednich wsi – Ruska, Potarzycy, Roszkowa. Przedszkole wyludniało się, choć we wsi dzieci nie brakowało. To druga wioska w gminie Jaraczewo pod względem wielkości.
- Ewa Kardach, dyrektorka przedszkola z podoopiecznymi. Różny wiek, ale też na przykład kolor skóry, to dla maluchów szkoła tolerancji i otwartości na inność
– Gmina przedszkole zamknęła. Nasze dzieci znalazły się w przedszkolach w sąsiednich wsiach. Baliśmy się, że jeśli zostaną w nich, to zostaną automatycznie w tamtejszych szkołach. Rodzice często nie chcą zmieniać dziecku środowiska. A to oznaczałoby, że nie mamy uczniów w szkole. Baliśmy się, że szkole zagrozi likwidacja. A przecież na wsi to szkoła jest najczęściej centrum życia kulturalnego – opowiadają Ewa Kardach, dyrektor przedszkola, i Jolanta Borowska, prezes stowarzyszenia. Obie są w noskowskiej szkole nauczycielkami.
Było, zniknęło, jest
Okazało się, że obawy były na wyrost. Dzieci z przedszkoli w ościennych wsiach wracały do szkoły w Noskowie. Ale przedszkola nie było. Ewa Kardach wyszła z propozycją, żeby zorganizować w Noskowie zamiejscowy oddział przedszkola w Rusku. Oddział powstał, rodzice, zadowoleni, coraz chętniej zapisywali dzieci do przedszkola. Ale po roku gmina zamknęła i oddział. Zaproponowała jednak Ewie Kardach, by nie rezygnować z marzeń o przedszkolu i powołać stowarzyszenie, które by je poprowadziło. Tym bardziej, że coraz więcej rodziców zgłaszało potrzebę takiej placówki. A jednocześnie wprowadzono obowiązek szkolny dla pięciolatków. Gminie zależało więc, by miały gdzie się uczyć.
– Mieliśmy poparcie gminy i rodziców. I dysponowaliśmy budynkiem i kawałkiem ogrodu. A i szkolnej kadrze ze zrozumiałych względów zależało na istnieniu przedszkola – absolwenci przedszkola stawali się przecież po chwili uczniami szkoły, uzasadniając jej istnienie. Dlatego nie było trudno znaleźć kworum do założenia stowarzyszenia, w skład którego weszli mieszkańcy wsi. Dziś jest tak, że istniejemy dzięki subwencji, którą otrzymujemy z urzędu gminy. Dzielimy się kosztami – połowę płaci szkoła, połowę – stowarzyszenie – opowiada Ewa Kardach.
Noskowscy rodzice znów trafili na przedszkolną lukę – stowarzyszenie zawiązało się w 2008 roku, ale potrzebowało całych 12 miesięcy na administracyjny rozruch. Było warto czekać, bo dziś placówka nie przypomina tej sprzed lat.
– Zrobiliśmy generalny remont. Nowe kuchnia, łazienka, plac zabaw. W remontach wspiera nas gmina Jaraczewo. Zatrudniamy wychowawczynię, nauczyciela języka angielskiego, katechetkę i logopedę – opowiada pani dyrektor.
Stowarzyszenie, choć istnieje już dziesięć lat, nie pisało dotąd żadnych projektów w związku z przedszkolem, choć podejmuje wraz ze szkołą, rodzicami, lokalnym kołem gospodyń, radą sołecką i OSP dziesiątki inicjatyw. Ma też marzenia, na które przydałyby się dodatkowe środki.
– Chcielibyśmy mieć więcej godzin zajęć z logopedą. Przyjeżdża specjalistka, ale raptem na godzinę w tygodniu. A dzieci wymagających konsultacji jest przynajmniej kilkanaście. Marzymy też o drugiej tablicy interaktywnej – na razie ma taką tylko zerówka. Nie pisałyśmy dotąd, bo nie mamy rozeznania, trochę też boimy się tego wkładu własnego – opowiadają założycielki przedszkola, ale już zapowiadają, że zgłębią temat, bo apetyt rośnie i im, i dzieciom, i rodzicom. Czasem dosłownie.
- Pani Ania, czyli Anna Kondela-Roszak, nauczycielka wychowania przedszkolnego, podczas tegorocznego „Dnia drzewa”. Celem zajęć było, jak czytamy na stronie stowarzyszenia, „wyrabianie u dzieci emocjonalnego stosunku do środowiska, rozwijanie postaw proekologicznych oraz ukazanie zalet drzewa dla człowieka i przyrody
– Co roku robimy ankietę wśród rodziców. Mogą napisać, jakie mają życzenia. W ubiegłym roku szkolnym to były obiady i przedłużone godziny działania przedszkola. Mamy więc catering, dzieci jedzą śniadanie i obiad. Rodzice chcieli też, żeby przedszkole było czynne dłużej. Pracujemy teraz od 7:30 do 14:30 – wyjaśniają twórczynie przedszkola.
Zostanę paleontologiem
Ale najwięcej do powiedzenia o przedszkolu mają chyba dzieci. Na chwilę przerwaliśmy im wczesnopopołudniowe zajęcia.
Staniecie do zdjęcia? – pytam.
– Cheeeeese! – krzyczą dzieciaki, czasem skandując też „seeeerek”.
– Cheeeeese! – krzyczą dzieciaki, czasem skandując też „seeeerek”.
– Co lubicie tu robić?
– Rysujemy serduszka albo dinozaury. Dinozaury są mięsożerne. Albo roślinożerne. Gdzie są? Wyginęły! Zostały kości – przekrzykują się. A potem bez wahania przyznają się do planów na życie. Chcą być „policjantką z psem”, fryzjerką, strażakiem, paleontologiem.
Z przedszkola zadowoleni są też rodzice. Ewa Kardach podkreśla, że zależy im, by dziecko nie siedziało w domu. Mają świadomość, że w domu nie zorganizują tak rozwijających zajęć. A przedszkole nauczy wielu cennych umiejętności.
– Dziecko codziennie ma jakieś ciekawe zajęcia – mamy m.in. język angielski i religię. Uczy się też współpracy w grupie i obowiązkowości. Dzieciaki wiedzą, że teraz jest czas zabawy, a potem dyżur. Budzimy też w nich aspiracje. Nie mamy różnych grup – 3-, 4- i 5-latki uczą się razem. Dlatego pasowanie na „przedszkolaka”, „średniaka” i „starszaka” daje wrażenie przynależności do grupy i „awansowania” – tłumaczy Ewa Kardach.
Z przedszkola bardzo zadowolona jest mama ciemnoskórej Florence, po polsku, dla koleżanek i kolegów – Florki albo Florci.
- Florka ze swoim „jesiennym cudakiem z dyni piżmowej” wykonanym podczas warsztatów z rodzicami
– Córka chodzi już drugi rok. Poszła do przedszkola w wieku 2,5 roku – wcześnie, ale szybko się zaadaptowała. Pani Ania fajnie pracuje z dziećmi. Robi dużo więcej niż oczekuje tego od niej program. Florka wygląda inaczej niż pozostałe dzieci, ale nigdy nie doświadczyła żadnych przejawów dyskryminacji. Dzieci są chyba raczej zafascynowane tą jej innością – opowiada mama Ewa Saad, której mąż, lekarz, jest Kenijczykiem i podkreśla, że rasistowskie reakcje i komentarze spotkały ich nie na wsi, a w dużym mieście.
Karolina Kasperek