
Z pasji do makramy – historia Anny i jej sów
Sowa bowiem od kilku miesięcy jest hitem internetowych rękodzielniczych forów, a jabłkowianki chciałyby taką mieć. Ruszyliśmy więc do forów i grup i na jednej z nich znaleźliśmy Annę, która od czterech lat pasjonuje się makramą i robi ze sznurka sowy w każdym rozmiarze i kolorze. Prowadzi też osobny profil na Facebooku pod nazwą Zaplatanki u Anki.
Anna pochodzi z Oławy, czyli miasta. Na wieś przeprowadziła się za mężem. Z zawodu jest technikiem ochrony środowiska, ale nie pracuje w zawodzie. Zajmuje się domem i ogródkiem warzywnym. Od czterech lat każdą wolną chwilę poświęca makramie.
– Kiedy chodziłam do podstawówki, w naszej kamienicy mieszkała na dole krawcowa. Chodziłam do niej często i uczyłam się przy niej. Kiedy miałam piętnaście lat, potrafiłam już uszyć sobie spódnicę czy spodnie. Sama sobie uszyłam sukienkę na połowinki, tylko nie potrafiłam wykończyć jej przy dekolcie, więc pomogła mi krawcowa. Wyprowadziła się potem i nauka trochę się urwała.
Kiedy urodziłam córkę, czyli sześć lat temu, buszowałam po YouTube i spodobała mi się tam jakaś szydełkowa robota. Zabrałam się, ale coś mi to szydełko nie bardzo podeszło, a gdzieś jednocześnie mignęła mi w Internecie makrama. Zawsze podobał mi się styl boho, czyli blisko natury. Kupiłam pierwszy sznurek, spróbowałam i przepadłam – mówi Anna i dodaje, że smykałkę do ręcznych robótek chyba odziedziczyła, bo jej tata potrafi szyć na maszynie, a mama lubi haftować krzyżykami.
Pierwsze kroki w makramie: jak zaczęła się przygoda Anny z rękodziełem?
Pierwszy sznurek kupiła w marcu 2021 roku. I zrobiła prostą ozdobę na ścianę. A tuż po niej swoją pierwszą sowę – zwykłą, bez wełny, z samego sznurka.
– Gdzieś zobaczyłam sowę z wełną te cztery lata temu. Nie wiem, może na Pintereście? Była moim drugim dziełem. Wstawiłam ją wtedy na profil, który utworzyłam późną wiosną – Zaplatanki u Anki. I wtedy dostałam mnóstwo pytań o nią. Nie wiem, czy przypadkiem nie miałam jakiegoś udziału w tej modzie na sowy. Ta moja pierwsza sowa była z niewłaściwego sznurka – dziś to wiem. Łatwiej robi się z plecionego, a ja kupiłam skręcany. Ten drugi trzeba podkręcać. Byłam zadowolona z tego mojego dzieła, choć dziś widzę, ile popełniłam błędów. Tamtą sowę od tych dzisiejszych dzieli prawdziwa przepaść. Pierwsza była popielata. A kijek do niej zrobił mi mąż. Chodzi do lasu po te gałązki. Najlepsze są z akacji. Te bardziej pokręcone to z wierzby, te robi mi tata – wyjaśnia Ania.
Tłumaczy też różnicę między sznurkami. Wszystkie są z bawełny, ale skręcony sznurek daje się rozczesać. Ze skręconego można zrobić aniołkowi sukienkę, rozczesać sznurkowe „liście” czy chwosty, czyli ozdobne pędzle. Za to sznurek pleciony łatwiej wybacza nam pomyłki – łatwiej rozpleść splot i zacząć od nowa.