– Lubię być strażakiem – odpowiada Sławomir Droś.
Na pewno nie robią tego dla pieniędzy, bo za godzinę udziału w akcji dostają 9 zł.
W większości przypadków druhowie OSP Sobole odziedziczyli zamiłowanie do tej służby po dziadkach i ojcach. Tak jest w przypadku Jerzego Robaka, w rodzinie którego strażakami są czterej bracia i jego 18-letni syn.
OSP w Sobolach powstała w 1928 r. Remiza została zbudowana w czynie społecznym i w ten sam sposób została 6 lat temu rozbudowana. Jednostka liczy 35 druhów, w tym 25 czynnych. Jest w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym, a to oznacza, że działa nie tylko na terenie powiatu radzyńskiego, ale też, w razie potrzeby, w innych regionach kraju. Tak bywa w przypadku powodzi.
Najczęściej strażacy interweniują w zdarzeniach związanych z pożarami i wypadkami
drogowymi.
– Przyczyną pożarów są wadliwe instalacje elektryczne, wypalanie traw, wyrzucane niedopałki, ale też umyślne podpalenia – mówi Janusz Droś, brat Sławomira, który jest druhem od 18. roku życia, podobnie jak ich dziadek i ojciec. Obaj pracują w gospodarstwie razem z rodzicami.
– Mamy dobre samochody i dobrych strażaków. To pasjonaci – stwierdza Jan Salamończyk, prezes OSP w Sobolach, którego i syn, i wnuk są strażakami, a dziadek był współzałożycielem OSP. – Jeśli chodzi o wyposażenie związane z ratownictwem drogowym, brakuje nam poduszek powietrznych do podnoszenia pojazdów, rozwieraków i łańcuchów. Będziemy w tej sprawie zwracać się do urzędu marszałkowskiego o dofinansowanie ze środków unijnych. Tym bardziej, że nasi druhowie, podobnie jak w innych jednostkach, robią nawet więcej niż do nich należy. Po wypadkach drogowych uczestniczą, jeśli jest to konieczne, w usuwaniu z nawierzchni paliwa, środków chemicznych i innych substancji, chociaż jest to obowiązkiem zarządcy dróg. Podczas dożynek i innych lokalnych imprez, zabezpieczają je.
Wynagrodzenie za udział w akcji jest symboliczne, ale dla druhów nie to jest najważniejsze.
– Jak trzeba, to zostawia się w gospodarstwie krowy, świnie, a ci co mają, to też żony – śmieje się Bartosz Domańczyk, w rodzinie którego strażakiem był dziadek i są wujowie.
Bycie strażakiem przechodzi z pokolenia na pokolenie. OSP w Sobolach raczej nie grozi rozwiązanie jednostki, bo już teraz są szesnastolatkowie, którzy deklarują wstąpienie do niej.
Joanna Zwolińska