W Będowie od kilku tygodni, jak w dziesiątkach tysięcy innych wiosek, do stołów pełnych zbóż i kwiatów stają kobiety. Któż inny wiedziałby lepiej, jak wypleść z kłosów koronę, traktor, kombajn czy studnię? Wiemy, że plecenie to czynność, której poświęcacie w sierpniu sporo czasu. I fantastycznie jest przyglądać się waszej pracy, kiedy pieczołowicie segregujecie gałązki, sprawnie strzelacie klejem z pistoletów i zakładacie starym sprzętom nowe kwietne sukienki. Ale nas zainteresowało też to, o czym, plotąc, plotkujecie. Bo kiedy spotykają się kobiety, raczej nie jest cicho. Trochę przypadek, a trochę aktywne poszukiwania zawiodły nas do Będowa.
– A ja szukam męża, jakby co – żartuje Emilia, wygrzebując co lepsze kłosy do małych bukiecików, którymi udekorowany będzie za chwilę będowski kościół.
– Te dobre chłopaki to trzymają się żon. A te takie... to.... – odpowiada jej Barbara i dodaje, że na wsi bez chłopa to źle. Bo wtedy drzewa nie ma kto urąbać. Ale Emilia natychmiast ripostuje: „Eeee tam, ciocia to ze wszystkim dałaby radę”.
Kombajnem po nagrodę
Dziewczyny z Będowa plotą wieniec. Od iks lat – mówią. Szczególny debiut – na nowocześnie – miały w 2006. To była chłopka. Z twarzą z chleba.
– Komentowali potem, że z twarzy to pijaczka. Ale ona była rumiana od pracy – taką miałyśmy wersję – śmieją się. Tymczasem „pijaczka” zajęła pierwsze miejsce w gminie i w powiecie. Rok później znów zdobyły pierwszą nagrodę w powiecie. Za karuzelę.
– Bo my się bardziej trzymamy nowoczesnych wieńców niż tradycyjnych. W zeszłym roku mieliśmy piękną kobietę – Matkę Naturę. Miała twarz ze styropianu, makijaż z kaszy manny. Biust? Oczywiście, w pięknym gorsecie – wspomina Ula, mama Emilii.
- Od lewej: Beata, Zuzanna, Ula, Barbara; (poniżej): Emilia z córką Lenką, Julka – córka Beaty i Agnieszka.
Co to za ziele??
W tym roku będzie rower. Stary trzykołowiec zamienił się właśnie w zbożowy wehikuł. Ale był już i ciągnik, i kombajn nawet. Do dziś nie wiedzą, jak to się stało, że tym kombajnem nie „wykosiły” sobie pierwszego miejsca na konkursie powiatowym. Do dziś nie mają pojęcia co takiego jury zobaczyło w „studni”, która je zdeklasowała.
No nic. Przyznaję za to, że ciągnik wygląda jak przedwojenny rolls royce, do tego weselny. Może dlatego, że dużo na nim było żywych kwiatów. Głównie hortensji. Ale też...
– Co to było, dziewczyny? To był zatrwian! A te czerwone? Jarzębina? – próbują sobie przypomnieć i robi się coraz zabawniej, bo dokładam zagadkę.
– A te żółte kwiaty, których pełno po łąkach? To też zioło... – pytam i wywołuję lawinę.
– To te, no..., turki? To to zielsko? To śmierdzące takie? Suchołuski? Nie....Kocanka? Też nie... – przerzucają się.
Zuzanna łapie za telefon i wybiega z klimatyzowanej świetlicy na skwar, żeby złapać zasięg i ustalić nazwę „śmierdzącego zielska”. Nie udaje się. Więc chwilowo przerzucamy się na temat trendów obowiązujących ostatnio w wieńcowym hobby. Przy okazji pytam, o czym rozmawiają, kiedy tak sobie plotą.
- Będowianki przy pracy. Tak spotykają się już od miesiąca. W soboty i niedziele pracują nawet po sześć godzin
– Pokłócimy się czasem.Czasem kogoś obgadamy. I jak to w życiu – trzeba ponarzekać, żeby potem móc się czymś cieszyć. No to powiemy. Nie mamy chodnika, nawet metra. Gmina nas trochę po macoszemu traktuje. Wójt u nas akurat przegrywa, ale czy to powód? Jak rano idziemy do pracy czy sklepu, nogi mamy brudne od piachu. A szpilki? Tylko na raz, bo zniszczone na tych kamieniach. Na stację na przykład. Bo my tu mamy stację na Berlin – chwalą się.
Będów, wioska z dwustu pięćdziesięcioma mieszkańcami, ma stację, na której tylko ekspresy i pociągi intercity się nie zatrzymują. Ale taki osobowy Szczecin–Wrocław – już tak. „Woodstock” też tamtędy przejeżdża. Z Będowa mogą się też przejechać na zakupy do Berlina. Albo też do pracy. Pod Berlinem, w Zalando, pracuje Agnieszka.
Specjalizuję się w zakalcu
Rozmawiając, podjadamy ciasto. To drożdżowe rogaliki i placek kruszon Uli. Wraz z ciastem na stół wyjeżdża temat kulinarnych zapatrywań i talentów.
– Na dożynki też pieczemy. Dwadzieścia blach. Ja na przykład specjalizuję się w spalonym serniku. Ostatnio nikt się nie połapał, bo posypałam cukrem pudrem – opowiada Beata.
– A jaką pani ma specjalność? – pytam Zuzannę od nienazwanego ziela.
– Zakalec – odpowiada.
Mają wesoło, mimo że nie mają chodnika.
– Ale Odrę mamy! O, tu zaraz płynie, naprawdę. Zobaczy pani, jaka piękna. Pięknie zarośnięta – zachwalają i kolejny raz przyprawiają mnie o spazmy śmiechu. Tym bardziej, że mówią, że marzą o wałach.
– Bywa, że po wsi pływa się łódką – o powodziach też mówią bez złości. A że z będowiankami można o wszystkim, to z powodzi rozmowa schodzi na domy. Że pobudowane tak, że woda ich nie rusza. A potem otwiera się worek ze wspomnieniami. O repatriacji, przesiedleniach, o wołyńskich korzeniach, babciach Niemkach i wywózkach na Syberię. Nagle okazuje się, że głowy mają pełne rodzinnych opowieści, ale też świetnie orientują się w topografii wioski sprzed wojny.
– Tu była piekarnia, a tu ten piękny hotel. A to restauracja – zachwycają się, a Agnieszka pokazuje w smartfonie przedwojenne zdjęcia Będowa.
Jeszcze na chwilę idziemy nad rzekę, która płynie tak, że sprawia wrażenie ich prywatnej. Marzą jeszcze o jednym – o kilku ławeczkach na wałach. Żeby móc w letni wieczór posiedzieć i pogadać o tym, jakie życie potrafi być piękne.
Karolina Kasperek