Borowiacki sznyt spod osiemnastego południka
Iwona mieszka na malowniczym wzgórzu. Ale wabi do siebie do domu nie pięknym widokiem, a osiemnastym południkiem.
– Proszę przyjechać. To wieś, przez którą przebiega osiemnasty południk. Znajdzie pani kamień i na nim stalową konstrukcję w kształcie globusa. To dokładnie tam – zachęca do przyjazdu.
Rzeczywiście, kamień stoi przy drodze. To pomnik południka 18. Jest atrakcją turystyczną gminy i podstawą do starania się o członkostwo w międzynarodowym Bractwie Osiemnastego Południka, w którym są już takie miasta, jak Bydgoszcz, Dubrownik czy Sztokholm.
Z Iwoną Cybulską kilka słów o południku i już biegniemy do komórki, w której gromadzi wraz z koleżankami z koła gospodyń stare sprzęty. Stoi tam i secesyjny kredens z przełomu XX wieku, i łoże małżeńskie, i XIX-wieczne krzesło, i centryfuga, i wirówka do masła.
– Przyjeżdżają do nas dzieciaki na pogadanki. Opowiadamy o tych starych urządzeniach, o hafcie, o tradycji i o Borowiakach. Nas długo traktowano jak Kaszubów, ale my się nimi nie czujemy. Nie jesteśmy też Kociewiakami, choć Kociewie bliziutko. Jesteśmy Borowiacy – od tych lasów, borów. I mamy swój haft. Jest właściwie wyłącznie w brązach. I są dwie szkoły – jedna mówi, że ten brąz to od naszych piaszczystych ziem, druga – że od bursztynów, których tu u nas w ziemi dużo się znajdowało – wyjaśnia Iwona.
Byle do ciągnika!
Swoją firmę nazwała bardzo patriotycznie – Borowiacki Sznyt. Robi w niej cuda, ale zanim zejdziemy do pracowni, żeby o nich opowiedzieć, chcę sę dowiedzieć, jak doszło do tego, że szmatki i nici stały się równie atrakcyjne co praca przy uprawie i hodowli.
Rozmowę przerywa nam telefon. Ktoś pyta Iwonę o działki w okolicy. Małżeństwo chce kupić ziemię i się sprowadzić. Iwona zachwala lokalne atrakcje. „Tak, mamy Naturę 2000, więc będzie ładnie. Tak, działamy. Koła hafciarskiego nie mamy, ale haftujemy. I mamy koło gospodyń, więc jakby co, zapraszamy do koła”.
Iwona była jedynym dzieckiem swoich rodziców. Niemal od niemowlęcia przyuczana była do pracy w gospodarstwie.
– Nie byłam taka do siedzenia w kuchni z mamą, nie bardzo lubiłam uczyć się gotować. Mama zresztą też nie przepadała. Ale od dziecka wchodziłam na traktory, ciągnikiem jeździłam prawie od urodzenia. Ledwo nauczyłam się do niego wdrapywać, to wszędzie z ojcem nim jeździłam. Czekałam tylko na hasło. Uprawialiśmy zboża, mieliśmy świnie. Wiedziałam o nich wszystko. Tata miał poważny wypadek i wtedy, jako piętnastolatka, musiałam się właściwie wszystkim w gospodarstwie zająć. Sporo lekcji opuszczałam z tego powodu. Potem poszłam do Tucholi do zawodówki ogrodniczo-rolniczej. Sądziłam, że będę po prostu rolniczką – wspomina Iwona.
Od świń do szmatek
Kilka lat później wyszła za mąż. Mało szczęśliwie – małżeństwo szybko stało się wspomnieniem. W międzyczasie pojawiły się problemy – spadły ceny trzody i Iwona podjęła decyzję o likwidacji hodowli. Próbując dywersyfikować działalność, najpierw założyła jedno z pierwszych gospodarstw opiekuńczych w Polsce, w którym czas na grach, zabawach i relaksie spędzali lokalni emeryci i osoby samotne. Lubiła to zajęcie i do dziś przyjmuje chętnych do popracowania w jej gospodarstwie. A potem zaczęły się szmatki. Mówi, że krawieckie inklinacje może mieć po babci ze strony taty, która była krawcową. Sama jako dziecko najbardziej lubiła robić na drutach. Dziergała sobie szaliki, swetry, czapki. Przerabiała też starą odzież. Mówi, że ma taki talent, że kiedy widzi dzianinę, koronkę czy haft, nie musi mieć wyrysowanego schematu, żeby powtórzyć wzór. Po prostu jednym rzutem oka rozpoznaje, jak coś wykonano. Haft przyszedł do niej z kołem gospodyń, w którym kultywują borowiackie tradycje.
{embed_photo_L50_tpr}383389{/embed_photo_L50_tpr}
– Zaczęłyśmy od strojów borowiackich, a zainspirowały nas hafciarki tucholskie. Wywodzimy się z haftu kaszubskiego, powtarzamy jego wzory, ale mamy inną, charakterystyczną kolorystykę. Mamy dwie szkoły haftu borowiackiego – w jednej jest siedem odcieni brązu, w drugiej czternaście. Te brązy to oczywiście spektrum od żółci i złota po brunatność – wyjaśnia Iwona.
Brązowy tulipan, żółta niezapominajka
Iwona w 2019 roku, kiedy dowiedziała się o możliwości wzięcia dotacji z Lokalnej Grupy Działania, postanowiła założyć firmę. Dotacja wymagała, by działalność przyczyniała się do promocji regionu. Pomyślała, że kupi maszynę hafciarską i zacznie haftować pamiątki. Firmę nazwała Borowiacki Sznyt.
Borowiackie makówki, tulipany, niezapominajki i liście dębu umieszcza na dowolnych tłach. W swojej kolekcji ma na przykład krawaty – ktoś jakiś czas temu je zamówił. Haftuje smycze, torebeczki, które chętnie kupują dzieci odwiedzające grupami jej gospodarstwo. Ostatnio do ich wsi, która jest jednocześnie wioską tematyczną pod nazwą Borowiacka Wieś przyjechała wycieczka z Torunia. Z gośćmi panie robią borowiackie wycinanki, pieką szandar, czyli babkę ziemniaczaną. Goście słuchają, skąd złoto i brąz w hafcie na ich pamiątkach.
Iwona prowadzi do swojej pracowni w piwnicy. W kuchni w oko wpadają mi jeszcze gustowne lniane torebeczki z haftem. To „koszyczki” do smalcu, który robią w kole i sprzedają na festynach.
W podziemnym królestwie jasno i ciepło. Uroczy rozgardiasz z udziałem tkanin, nici i papierów. Przestrzeń organizują trzy maszyny: jedna hafciarska i dwie do szycia. Próbuję rozszyfrować, jak działa ta pierwsza.
– Tu jest siedem naprężaczy do nici, tu szpulki, tu igły. Obok jest konsola, na której jak na komputerze wyliczam maszynie, jakie pola na rysunku ma zapełnić poszczególnymi kolorami nici. Do programu wprowadza się narysowany wcześniej odręcznie wzór. Tu pokażę na skrawku wyszywanie wzoru z krawata. Zadam maszynie, żeby kuleczki – pole numer 1 – wyszywała pomarańczową nicią, a płatki – pole numer 2 – na przykład żółtą. Trzeba być uważnym – mówi Iwona i wprawia hafciarkę w ruch. Haft potrwa piętnaście minut.
Jak upilnować maszynę
{embed_photo_L50_tpr}383390{/embed_photo_L50_tpr}
Maszyna trochę hałasuje, ale po chwili pojawiają się listek, a potem cały kwiatek. Wygląda, jakby naprawdę przykładała się do pracy, ale Iwona twierdzi, że trzeba ją, jak robotników, bardzo pilnować. Bo maszyna lubi się mylić. Na przykład „postanowi” skorzystać ni stąd, ni zowąd z innego koloru. Albo „zamyśli się” i haftuje dalej listek, zamiast przenieść się już do innego elementu.
– Program, który do niej napisano, ma wiele błędów. Muszę go często korygować. Podstawą jest też dobry rysunek, opracowany najpierw na komputerze, a potem wysyłany do maszyny. Ten, kto pisał to oprogramowanie, nie miał chyba pojęcia o haftowaniu, O! Widzi pani? Jednak nie jest inteligentna. Czasem materiał jej nie pasuje, czasem nić. Dziś akurat ładnie wyszywa kropeczki, ale kiedyś zostawiłam ją samą i tak mi wyszyła wzór, że musiałam klientce kupić nową bluzkę – mówi z przekąsem Iwona.
Hafciarka kosztowała w 2019 roku 27 tys. zł. Stojący obok owerlok jakieś 600 zł, a druga z maszyn – 7 tys. zł. Iwona wszystko kupiła z dotacji. Dziś na maszynach szyje i wyszywa wizytowe bluzki, T-shirty dla harcerzy, spodnie, sukienki, chusty, spodenki. Ostatnio zaprojektowała kombinezon: czarne spodnie z obniżonym krokiem i pomysłową koszulkę z marszczonymi ramiączkami. Haftowaną i nie tylko odzież można kupić u niej bezpośrednio albo poprzez stronę internetową. Częć produkcji Iwona oddaje do butiku w Tucholi. Ma jednak pewne marzenie.
– Chciałabym mieć kiedyś swój sklep. Mamy w wiosce nieopodal miejsce, w którym mogłabym otworzyć pracownię. Można by tam przymierzyć, pogadać, podawałabym kawę – kończy Iwona.