Czy Kaszubi mają jakieś inne święta niż pozostałe regiony w Polsce?
– Pierwsza różnica polega na tym, że Kaszubi zawsze bardziej świętowali mikołajki, czyli 6 grudnia. Wtedy właśnie dawało się prezenty, które wkładało się do butów, oczywiście porządnie przez dzieci wyczyszczonych. Prezentów nie wkładał jednak mikołaj, ale gwiazdor. I nie były to, jak w niektórych miejscach, tylko słodycze. My wtedy obchodziliśmy największe obdarowywanie prezentami. To były upominki i dostanie czegoś „na gwiazdora” następowało właśnie wtedy. To świętowano bardziej niż samo Boże Narodzenie. Wigilia nie była tak huczna i obchodzono ją bez prezentów. W uboższych wsiach nie dawano w ogóle prezentów. Od tego momentu, na trzy tygodnie przed świętami, chodził po wsiach gwiazdor, zwany też gwiozdką. To byli poprzebierani kolędnicy, którzy chodzili od zagrody do zagrody. Jak już weszli do domu, pytali gospodarzy, „czy widzieli gwiozdkę”. Trzeba było odpowiedzieć: „Tak, widzieliśmy”. „A skąd ta gwiozdka była” – znów pytali. Odpowiadano różnie: z Kartuz, z Bytowa, z Wejherowa... Ale najczęściej padało, że „z Gduńska”, czyli Gdańska. To były wierszyki-rymowanki. Choć często odwoływano się lokalnie. Życzono wtedy szczęścia, żeby dzieci się rodziły i zwierzęta się dobrze chowały.
Kolędnicy w adwencie, czyli co w Wigilię i po niej?
– Kolędnicy, czyli gwiozdka, chodziła do Bożego Narodzenia, a właściwie do Wigilii. Były tam Bocian, Niedźwiedź, Koza. Dzień później gwiozdka zmieniała się w gwiżdże. Do zwierząt dołączał puklaty Żyd. „Puklaty” to po kaszubsku garbaty. Był Diabeł z widłami i koniecznie Dziad i Baba, którzy naśmiewali się z siebie nawzajem. I obowiązkowo postacie Starego i Nowego Roku grane przez przebranych za dziecko i za starca. Na Kaszubach nie mamy wsi ulicówek raczej, tylko wsie z koloniami. Grupa kolędnicza miała więc sporo do przejścia. Każda wieś miała swoich kolędników. Moja babcia mówiła, że z czasem wszystko się ujednoliciło, i uważała, że gwiozdka i gwiżdże to to samo. W dawniejszej tradycji to były dwie różne grupy.
Od chodzenia po takich połaciach można nieźle zgłodnieć. Czy gwiozdkowicze i gwiżdże coś dostawali od gospodarzy?
– Gwiozdkowicze jak najbardziej, gwiżdże też, ale były to poczęstunki raczej skromne. Najbardziej obdarowywane były szczodraki, czyli grupa, która pojawiała się tylko jednego dnia w domach. To było święto Trzech Króli. Szczodraki to byli pastuszkowie. Jeżeli ktoś ich źle obdarował, to chodzili po wsi i rozpowiadali, że ten a ten dom źle ich ugościł. Dlatego w Trzech Króli każdy gospodarz starał się wyjątkowo. Istniał przesąd, że jeżeli nie obdaruje się dobrze pastuszka, nie będzie się darzyło.
Do wieczerzy z pierwszą gwiazdką? I co zastawali na stole Kaszubi?
– Dzieci wychodziły na zewnątrz i wypatrywały gwiazdki. Ale najczęściej, żeby przyspieszyć, wychodziła babcia albo mama i mówiła: „O, jest pierwsza gwiazdka, już siadamy”. Na północy Kaszub wyczekiwaną gwiazdkę nazywano Paneszką. Paneszkami nazywano też kolędników chodzących z gwiazdą. Jak już zasiedli, na stole znajdowali przede wszystkim ziemniaki. To potrawa jedzona cały rok i wigilii też sobie bez niej nie wyobrażano. Nie serwowano karpia. Jedzono śledzia albo łososia. Nie była znana kutia, ale obowiązkowo pojawiały się barszcz czerwony, zupa rybna i zupa brzadowa. „Brzad” to po kaszubsku susz owocowy. My robimy z niego zupę. Nie serwowano u nas natomiast zupy grzybowej. Na Kaszubach północnych było bardziej ubogo i więcej było potraw rybnych. Na Gochach natomiast, czyli na południu, było więcej potraw mącznych, pojawiało się też ciasto. Kto mógł sobie na nie pozwolić, stawiał kuch, czyli ciasto drożdżowe, zwane u nas drożdżówką. Czasem bywało z rodzynkami, ale to już był rarytas. Pamiętajmy, że dla Kaszubów ewangelickich wigilia była tylko trochę bardziej uroczystą kolacją, ale w ogóle dla Kaszubów te święta nie były aż tak znaczące, jak dziś są dla nas.
Czy istniały jakieś wyróżniające was tradycje?
– W Boże Narodzenie trzeba było szczególnie zadbać o zwierzęta, aby nie naskarżyły Dzieciątku. Uważano, że w wigilijny wieczór dzieją się rzeczy magiczne. Aby zabezpieczyć obejście przed działaniem złych mocy, kropiono domy wodą święconą, a poświęconą kredą na drzwiach obory kreślono trzy krzyże. Kaszubi helscy, z Pucka, tylko rybacy, mężczyźni, chodzili w pierwszy lub drugi dzień świąt do kutra i tam składali sobie życzenia. W sylwestra chłopcy i dziewczęta przed zmrokiem okrążali zabudowania, podwórza, pola z klekotkami i terkotkami, które u nas nazywano „knara” i „sznera”. Hałasowano nimi do granic wsi. To miało odpędzić złe moce. I jednocześnie zmusić stary rok do odejścia, a nowy zaprosić. Dlatego kołatano też w Nowy Rok. Kaszubi w ogóle lubili wykorzystywać kołatki w obrzędach – były obecne z diabelskimi skrzypcami przy święcie zmarłych do odstraszania złych duchów. W Nowy Rok grano też na bazunach, czyli kaszubskich drewnianych wielkich trąbach. Grano o północy i strzelano z bata. Dziś podobną funkcję spełniają fajerwerki. Babcia opowiadała też, że o północy w sylwestra dziewczyny patrzyły w lustro, żeby zobaczyć przyszłego męża. Maszoperia (stowarzyszenie rybaków) szczególnie uroczyście świętowała Trzech Króli – zbierali sie w domu szypra i dokonywano zszywin niewodu (sieci) na znak, że zaczynają nowy rok pracy. Uroczystość kończyła się zabawą. W tym dniu na stole było zawsze puckie piwo uznawane za najlepsze.