Wielopoziomowy, średniowieczny trakt odkryty w Łeknie
To napisał 18 sierpnia na swoim profilu facebookowym Marcin Krzepkowski.
„Informacje szybko się dezaktualizują. Właśnie odsłaniamy 4. poziom drewnianej ulicy (...) Wiemy już, że poniżej znajdują się konstrukcje dwóch starszych drewnianych ulic!”.
Jest archeologiem i pracownikiem Muzeum Regionalnego w Wągrowcu. Od kilku tygodni jest nieustannie w drodze. A raczej na niej. Miesiąc temu w podwągrowieckim Łeknie odkryto w niezwykły sposób średniowieczną drewnianą drogę. Skrywała się kilkadziesiąt lat pod asfaltem i nawet setki pod brukiem. Historycy i archeolodzy w komentarzach do zdjęć kolejnych odkrywanych fragmentów piszą, że to aż niemożliwe, że drewniane belki leżały tak płytko i że droga jest w tak dobrym stanie. A co do szybko dezaktualizujących się informacji – kiedy zamieniamy pierwsze zdania z kierownikiem prac archeologicznych, wiadomo już, że droga ma na pewno pięć poziomów, a naukowcy spodziewają się z dużym prawdopodobieństwem dwóch kolejnych.
Średniowieczny trakt w Łeknie pamięta najazdy krzyżaków
Kiedy wjeżdżamy do centrum wsi, jest piątkowe, późno letnie leniwe popołudnie. Rynek rozkopany. Na biegnącej przez środek wsi drodze, na której jeszcze przed chwilą leżał asfalt, płachty błękitnej folii, w której ostatnie deszcze potworzyły istne jeziorka. Na schodach sklepu siedzi sprzedawczyni i dwoje młodych ludzi, którzy pracują przy wykopie. Daniel Sypniewski studiuje historię i jest pracownikiem Muzeum Regionalnego w Wągrowcu. Joanna mieszka w Skokach i zawodowo nie ma nic wspólnego z historią – na co dzień pracuje w sklepie – ale jest jej miłośniczką i zgłosiła się do pracy przy odkrywaniu drogi jako ochotniczka. Marcin Krzepkowski siedzi nad wykopem w zrezygnowanej pozie, czekając, aż chmury na chwilę zasłonią słońce i będzie można uruchomić dron, który zrobi zdjęcia ostatnio odkrytych fragmentów drogi. Idziemy więc dopytać odpoczywających członków ekipy.
– Miejscowi przynoszą nam tu czasem kawę, słodycze. Ogólnie odbiór jest dobry, choć wiemy też, że dla nich to utrudnienia. Skończymy najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu. Tej drogi jeszcze trochę jest do odkrycia. Czarne ślady? No, paliło się to często. Krzyżacy kilka razy najeżdżali Łekno, kiedy było miastem. Belki są dębowe i sosnowe, ale mamy tu także fragmenty brzozy, na której pięknie się zakonserwowała nawet jej biała kora – mówią Joanna i Daniel.
Trakt w Łeknie nigdy wcześniej nie został odkryty
Podobno Marcin Krzepkowski, kiedy stanął nad pierwszymi odkopanymi belkami, powiedział, że nie wie, czy się cieszyć, czy płakać.
– To jest bardzo duża odpowiedzialność. To jednak bardzo cenny zabytek, właściwie bezcenny. Niespodzianka absolutna. Znaleźć takie coś pod asfaltem, który leżał jeszcze na XIX-wiecznym bruku. Prowadzono tu modernizację i prace związane z rewitalizacją średniowiecznego układu dawnego miasta. I przy okazji prac ziemnych, korytowania pod drogę, po zdjęciu asfaltu i bruku okazało się, że bardzo płytko – na głębokości raptem 60, a czasami nawet 40 cm – są zachowane pozostałości drewnianej drogi – mówi Marcin Krzepkowski, któremu znajomi historycy i archeolodzy nadali ksywkę Docent.
Co odkryto w Łeknie?
Ulicę jednonitkową, ale taką, że mogły się na niej minąć dwa wozy. Ma szerokość około 3,6 m. Drewnianym brukiem, jak mówią naukowcy, jeździli mieszczanie łekneńscy i ci, którzy przyjeżdżali tam na jarmarki. W niedzielę z pewnością jeżdżono tędy do gotyckiego
kościoła. Droga biegła przynajmniej od mostu. Łączyła trzy ważne obiekty w mieście – wjazd do miasta, plac targowy i kościół.
Historia drogi w Łeknie
W drodze mógł grzęznąć obcas. Ale w nich wtedy nie chodzono, raczej w ciżmach.
– Mamy tu pięć poziomów drogi. Każdy jest z innego okresu, dzieli je od kilkunastu do kilkudziesięciu lat. Po fragmentach ceramiki jesteśmy w stanie oszacować, że przynajmniej część tej drogi jest z XV wieku. Nie dokopaliśmy się jeszcze do najstarszej części. Będziemy też robić badania dendrochronologiczne, które pozwolą odpowiedzieć na pytanie, w jakich latach były budowane poszczególne poziomy – mówi szef wykopalisk.
Archeolodzy znaleźli między belkami trochę cennych rzeczy – oprócz ceramiki ostrogę żelazną, monety – denary z okresu jagiellońskiego czy półgrosze ze srebra czy choćby łyżeczkę z brązu do czyszczenia uszu. Brzmi zaskakująco.
– Wiemy, że do uszu, bo stosowano taką formę – łyżeczki kosmetyczne – od czasów rzymskich. Coś jak obecnie waciki czy patyczki do uszu. A dziś pojawiły się fragmenty naczyń klepkowych, czyli zbudowanych z drewnianych klepek, jak ceberki, ale też drewniana łyżka. Mamy też dużo opalonych małych kawałków drewna. To najprawdopodobniej łuczywa do oświetlania pomieszczeń i z pewnością drogi nocą – mówi Marcin Krzepkowski.
Belki są charakterystycznie wygięte. To nie koleiny. To raczej efekt „miejskiego życia”.
– Belki zaczęły przykrywać śmieci, odchody zwierzęce, słomę, siano, naniesione przez wozy błoto. Jest tu też trochę fragmentów skór. Po jakimś czasie poziom drogi się podnosił i stwierdzano zapewne: „Znowu jeździmy po błocie. Coś trzeba zrobić. Zbudujmy kolejną warstwę”. Bo to łatwiej zrobić, niż wybierać zanieczyszczenia – tłumaczy Krzepkowski.
Mieszkańcy Łekna cieszą się z odkrycia traktu
Właśnie na chwilę zaszło słońce, więc Marcin uruchamia dron. Tymczasem obok przechodzi ktoś z mieszkańców. Pytam, czy wie, co się tu dzieje.
– Bardzo mi się podoba! Tu się dzieje coś bardzo ważnego, tyle wiem. Słyszymy, że tu jest nawet pięć poziomów drogi, która ma 600 lat! No właśnie, czym oni wtedy tu jechali? – zastanawia się Zbigniew, który mieszka w domu przy rynku.
Mówi, że taki denar czy półgrosz spomiędzy belek to nie jest wielkie bogactwo. Ale znaleźć go i potrzymać to byłaby niewiarygodna wartość.
– Ta satysfakcja, że takie coś można po takim czasie odnaleźć i mieć w ręku. To jest fajne właśnie! Sam mam w domu parę rzeczy po dziadkach – mówi Zbigniew.
Cieszy się, że Łekno odwiedzają teraz dziennikarze i telewizje. Bo może to rozsławi wieś.
Czy odkrycie drogi w Łeknie doprowadzi do przesunięcia daty założenia?
Marcin mierzy punkty geodezyjne w wykopie tajemniczo wyglądającymi drążkami wyposażonymi w urządzenia mierzące odległości z dokładnością co do jednego centymetra. Pytam, co się teraz stanie ze świeżo odkrytymi belkami. Jako zwykła śmiertelniczka spodziewam się, że skoro coś starego odkryto, to teraz będzie się to eksponować. Okazuje się, że jest trochę inaczej.
– Trzeba by to teraz wydobyć, ponumerować, zakonserwować, a potem pomyśleć, gdzie to eksponować. To sprawa ogromnych pieniędzy, ale też przestrzeni do ekspozycji. Gdyby się cudem znalazł milioner z taką przestrzenią, można by pomyśleć o wydobyciu najlepiej zachowanego poziomu i wystawieniu tego. Trzeba by też znaleźć pracownię, która podjęłaby się konserwacji takiego drewna, a to niełatwe i bardzo kosztowne. Wielu marzy o tym, żeby eksponować drogę pod grubym szkłem, jak to się czasem na świecie robi. Ale to też stwarza wiele problemów i kosztów, bo pod szkło dostaje się wilgoć, tworzą się mniej korzystne warunki dla drewna. Najprawdopodobniej droga będzie odpowiednio przysypana, zostanie pod ziemią dla przyszłych pokoleń. Za trzysta lat nasi następcy znów odkopią drogę, ale będą już dysponować nowymi metodami badań. Wezmą naszą dokumentację i będą mogli pójść z badaniami dalej. Gdybyśmy dziś wszystko wydobyli, wielu badań nie można by już powtórzyć. My teraz zbadamy górne poziomy, pozostałe tylko punktowo. Jaki z tego pożytek? Może być ogromny! Jeśli przy odrobinie szczęścia dokopiemy się do najniższej warstwy, być może przesuniemy datę założenia miasta. Ta data nie jest precyzyjna. Wiemy, że Łekno było miastem przed 1370 rokiem, ale dokumenty lokacyjne ani ich odpisy się nie zachowały – wyjaśnia Marcin Krzepkowski.
W jaki sposób możnaby wyeksponować drogę?
Pytam go jak by sobie wyobrażał pokazanie światu tej drogi, gdyby miał do dyspozycji naprawdę duże pieniądze.
– Gdybyśmy mieli dużo pieniędzy, to można by zrobić to, o czym wszyscy mówią, czyli dać pod szkło. Tak zrobiono chociażby z muzeum wału w Poznaniu. Tu jest jezdnia, więc byłoby trudniej, szybciej pojawiłyby się mikroorganizmy, które niszczą drewno. Trzeba by utrzymywać odpowiednią wilgotność. Ale najpierw trzeba by zacząć od udostępnienia turystycznego pobliskiego grodziska i pierwszego w Polsce klasztoru cysterskiego – tłumaczy archeolog i dodaje, że jeśli się uda, rozbiorą lepiej zachowany kawałek drogi i poddadzą konserwacji. Ale jeszcze nie wie, gdzie można by go eksponować.
Czy czuje radość? Mówi, że tak, ale brakuje czasu na to, żeby spokojnie się nacieszyć. Wykopaliska to zwyczajnie ciężka praca. Mówi żartobliwie, że archeolodzy ciężko pracują, żeby cieszyć się mogli inni. Pozwala potrzymać chwilę w ręku drewnianą łyżkę. Zastanawiam się, kto nią jadł i o czym wtedy myślał. Obok leży stos niepotrzebnych fragmentów belek. Dostaję pozwolenie, żeby wziąć kawałek. Uczucie? Jakby znaleźć skarb.
Karolina Kasperek