Grażyna zaprasza do domu. W pokoiku na piętrze ciasno, ale przytulnie. Na lewo kredens, na prawo, na ścianie, nadstawka od innego. Z zamkniętych drzwiczek wystają z niej tajemniczo haftowane na tiulu wstążki. Od czepca? Chyba tak, ale zaraz dopytam.
Historia zespołu Wisieloki z Szymanowa pod Rawiczem
Tymczasem siadam obok Katarzyny na kanapie pod obrazem, który natychmiast przyciąga uwagę. Olej na płótnie, pełen stonowanych kolorów, na nim w ludowym stroju kobieta w towarzystwie koleżanek i kolegów ubranych podobnie. Zaraz się dowiem, że to strój hazacki.
– Ten obraz to jest historia zespołu! Namalowany przez jednego z krakowskich artystów, którzy przyjeżdżali do Szymanowa na plenery. Zachwycił się i namalował, w 1979 roku. Ta stojąca to pani Anna Brzeskot, która założyła zespół w 1974. Ten już nie żyje, ta już nie żyje – opowiada Grażyna Konopka, dzisiejsza prezeska zespołu Wisieloki z Szymanowa pod Rawiczem.
W tym roku zespół obchodzi wyjątkową, okrągłą rocznicę pięćdziesięciu lat istnienia. Próbujemy zacząć od początku.
– Pani Ania była moją nauczycielką w szkole podstawowej, a później mentorką. Zauważyła we mnie zainteresowania. Uczyła nas wszystkiego, ale najbardziej lubiłam z nią historię. Wpoiła nam patriotyzm, opowiadała niezwykłe historie. Potrafiła tak ciekawie opowiadać, nie książkowo, tylko czerpiąc z doświadczenia. Jej mąż walczył nad Bzurą, był ułanem. Jak potem zespół jechał na występy, jeździł również mąż pani Ani i wszyscy przed wyjściem na scenę musieli pastować buty! – mówi wzruszająca się co chwilę Grażyna.
Historia zespołu sięga jednak głębiej, do czasów przedwojennych. Anna Brzeskot zdała przed wojną, w 1934 roku, maturę w Państwowym Seminarium Nauczycielskim Żeńskim w Lesznie, kształcącym nauczycieli. Jeszcze przed wojną pracowała w szkole ćwiczeń przy leszczyńskim Liceum Pedagogicznym. Któregoś roku miała przygotować dzieci do jakiejś inscenizacji z tańcem na przyjazd inspektora z jednostki nadzorującej. Przyjechał, zobaczył dzieci i ją w strojach przez nią uszytych i podobno powiedział: „Ty to powinnaś występować w prawdziwym zespole ludowym”.
Grażyna tańczyła „u pani Anny” w szkole, kiedy jeszcze nie było mowy o zespole. Pamięta, że wuefy z panią Anną były bardziej taneczne.
– Pamiętam, jak tańczyliśmy wisieloka. Mieliśmy maskę, skórę cielęcą. Wisieloka wkładaliśmy na cieloka, z tyłu stała dziewczyna przebrana za babcię i smagała ich, a wisielok spadał. „Matka, ojciec, pódźcie do dom, bo ten cielok śwignął nogą” czy tam girą – wspomina Grażyna.
W 1974 roku Szymanowo miało zorganizować dożynki gminne. Naczelnik gminy, Zdzisław Maćkowiak, nazywany dziś ojcem chrzestnym zespołu, znając talenty Anny, zaproponował jej przygotowanie oprawy. Ona znała świetnie obrzęd i przyśpiewki i stworzyła widowisko.
– To całe obśpiewywanie było. Trzeba było obśpiewać wójta, gospodarza, sołtysa, mleczarnię. Przyśpiewki były żartobliwe, a trochę miały kąsać. Mnie wtedy nie było, byłam w szkole średniej, kształciłam się na ogrodnika, nie chciałam pracować przy zwierzętach, bo w dzieciństwie wystarczająco napasłam się krów. Kiedy wróciłam, zespół już istniał – mówi prezeska.
Grażyna trafiła do zespołu, choć już nie jako tancerka, a za sprawą koła gospodyń w Szymanowie, na którego przewodniczącą wybrano ją w grudniu 1977 roku.
– Członkinie koła gospodyń były jednocześnie członkiniami zespołu, więc wiele wydarzeń przygotowywaliśmy razem. Było „To jak, pani Aniu? Robimy Dzień Kobiet?”. A ona: „Robimy, Grażynko. To ja przygotuję występ, a ty szykuj resztę” – mówi Grażyna, która szefową koła była 40 lat.
Skąd się wzięła nazwa zespołu Wisieloki z Szymanowa pod Rawiczem?
Nazwa cały czas mnie intryguje. Skąd „wisielok”? Od wisielca? Niemożliwe. Podobno nazwę przyjęli w minutę i była oczywista. Okazuje się, że wynika ze zwykłego błędu.
– Nazwą zajęła się kiedyś etymolożka z Instytutu im. Oskara Kolberga. Powiedziała: „Źle to wymyśliliście. To nie jest wisielok, tylko wiesielok!”. Stwierdziła, że to błąd fonetyczny. Kiedy śpiewali „Miała matka wiesieloka”, czyli wesołka, rozbrykanego dzieciaka, pasącego gęsi, ale nie chuligana, w śpiewie znikało to „e” i robił się „wisielok”. Ale pani Anna nie miała tej wiedzy, więc na jednej z prób wzięto tego „wisieloka” z przyśpiewki – mówią Grażyna i Kasia.
Kasia jest w trybach, w ciągłości, jak mówi Grażyna. Jest związana z zespołem od 10 lat. Tańczy i dba o choreografię. I jest rodowitą Hazaczką. Pewnie nie wszyscy słyszeli o regionie, który nosi nazwę Hazy. To być może najmniejszy region etnograficzny w Polsce.
– Przed Słupią skręca się w lesie w prawo. I wtedy zaczynają się Sikorzyn, Zielona Wieś, Stwolno, Zawady, z których pochodzę, Ugoda, Łąkta. Zielona Wieś jest centrum regionu, Hazy to były wioski parafii zielonowiejskiej – mówi Kasia.
Jak wygląda strój hazacki?
Zespół ubrany jest po hazacku. Strój sprawia wrażenie, jakby łączył bogactwo i powściągliwość. Skromniejszy w formie, ale z haftem bogatym i eleganckim jak mało który.
– Spódnica, piekielnica, czyli halka, gorset, bluzka, czarna jaczka. Ale bogato haftowane na tiulu czepce, wstążki w nich i fartuchy. Te spódnice i gorsety w żywych kolorach, błękitach czy różach to inspiracja. Kiedyś nie było takich intensywnych kolorów, były bardziej stonowane. To stroje raczej stylizowane na hazacki, bo pomyślałam, że nie ubierzemy młodych dziewczyn na scenie w ciemne kolory – mówi Kasia, która w swoim stroju ma mniej typowy, ale hazacki przecudny tiulowy fartuch w zęby.
Fartuch to jeszcze nic. Grażyna wyciąga z nadstawki mniej foremne popiersie z masy plastycznej z nałożonym na nie dziwnym czepcem. Ma od czoła do potylicy dwa przeszycia, tworzące trzy podłużne wybrzuszenia. Do tego przewiązany jest wstążką wiązaną z przodu w małą kokardę.
– To czepiec w schedzie po pani Ani. Ona go nosiła całe życie na występach. Joanna Minksztym z Muzeum Etnograficznego w Poznaniu, która pisała o naszych strojach, powiedziała, że to jest absolutny ewenement i nigdzie w Polsce takiego czepca nie znano, tylko na Hazach. My mamy tylko jeden taki – mówią Grażyna i Kasia.
Jak wyjazd na Syberię wspomina zespół Wisieloki z Szymanowa pod Rawiczem?
W strojach i czepkach zespół zjeździł świat. Byli między innymi na Syberii.
– Pojechaliśmy do Tiumenia w 1993 roku. Jazda tam – bez problemu. Ale powrót? Właśnie miał miejsce przewrót w Rosji. Wracaliśmy pociągami po Armii Czerwonej, z kilkudniowym opóźnieniem. A z Tiumenia do Moskwy z przygodami. Dostaliśmy na drogę „ptice”, kurczaki. Było strasznie gorąco w pociągu, a tu „nie nada atkrywać okna, bo sybirski choład”. Mięso zepsuło się i w którymś momencie rzucaliśmy nim przez okno, żartowaliśmy że „ptice poleciały za Ural”. Pchłami w strojach już się nie przejmowaliśmy – mówi ubawiona Grażyna.
Zespół ma kapelę dudziarską, ma dwie skrzypaczki grające na skrzypcach tzw. podwiązanych. Jedną z nich jest córka Kasi. Robią oprawę dożynkom, organizują warsztaty haftu, jeżdżą po festynach, z obrzędami hazackimi, jak smolorze czy palenie żuru. Mają do wszystkiego scenariusze opracowane jeszcze przez Annę Brzeskot. Z pokazami wizytują szkoły i przedszkola, gdzie krzewią hazacką kulturę. Śpiewają wtedy: „Miała matka wisieloka. Roz! Wsadziła go na cieloka. Dwa! A ten cielok wygiął ogon, matka, ojciec pójdźcie do dom, roz, dwa i trzy!”
– To śpiewają dzieci. Ale mamy też przyśpiewkę w wersji bardziej dla dorosłych, choćby: „Miałem ojca wisieloka. Roz! Doprzęgnął mnie do cieloka. Dwa! Jak mnie cielok nogą pizgnął, to mnie ojciec batem świsnął, roz, dwa i trzy!” Albo: „Marynie, Marynie, ksiądz jedzie! Do kogo? Do ciebie, do ciebie! A jaki? Wikary! Nie chcę go, nie chcę go, bo stary” – śpiewają Grażyna i Kasia.
Zespół działa jako stowarzyszenie. Piszą projekty. W jednym z kilkudziesięciotysięcznej dotacji uszyli sobie osiem kompletów strojów hazackich. Ostatnio zostali jedną z kilku najwyżej punktowanych organizacji w rankingu Narodowego Instututu Kultury i Dziedzictwa Wsi. Będą jesienią z dotacji stamtąd robić potańcówkę pod hasłem „Hazacki rumpel”.
Przeczytaj również:
Karolina Kasperek