Nadziejewo pod Środą Wielkopolską
W Nadziejewie pod Środą Wielkopolską nadzieja umiera ostatnia. Jest też dużo wiary w to, że także dzięki zwierzętom ludzie zbudują wspólnotę. I jest miłość. Do papug, do ziemi i starych ciągników. Jeździ nimi ksiądz Krzysztof Giezek. Podzielił się z nami swoją historią.
Nadziejewo – malownicza wieś między Środą a Zaniemyślem. Czy ksiądz może sobie wymarzyć placówkę z lepszą nazwą? Rzeczywiście, nadzieja rośnie w sercu, kiedy wjeżdża się na posesję z odnowionym stuletnim budynkiem domu rekolekcyjnego, w którym mieszka ksiądz Krzysztof Giezek. Jest tu od niedawna i próbuje tworzyć nowe oblicze tego miejsca. Zaprowadziły nas do niego migawki na profilu Facebookowym jednego z poznańskich proboszczów. Widać było na nich księdza prowadzącego alpaki i owce.
Jak wspomina dzieciństwo ks. Krzysztof Giezek?
Kawa, ciastka, jasna przestrzeń dużej sali. Na jednej ze ścian wielki krzyż i obraz Matki Bożej. Ksiądz w szarej koszuli, z rozsuniętą koloratką, w dżinsach, jak przystało na będącego w pracy gospodarza. Na rozmowę mamy godzinę, ponieważ zaraz wzywają go obowiązki. Najpierw o dzieciństwie, bo chcę wiedzieć, skąd zainteresowanie ciągnikami i papugami. I jak to było z tym powołaniem.
– Mam czterech braci i trzy siostry. Pochodzę z małej miejscowości Golinka w gminie Bojanowo w powiecie rawickim. Rodzice mają tam 10 ha ziemi. Teraz przejął to jeden z braci. Mieliśmy tam zawsze krowy, świnie, kury, kaczki, dziadek miał konia. Uprawialiśmy pszenicę, owies, pszenżyto, buraki. Są jeszcze 2 ha łąki. Brat pracuje w zakładzie wulkanizacyjnym, trochę uprawia, ale zwierząt już nie ma. Pamiętam pracę w polu jako dziecko. Kiedy dzisiaj na to patrzę, to myślę sobie, że to były takie trochę barbarzyńskie czasy. Najmłodsi szli pomagać rodzicom, czasem sąsiadom, także przy żniwach. Mieliśmy sąsiada, który lata temu posadził las i zaczął większą uprawę warzyw i owoców. Pracowałem też przy porzeczce i aronii – w to wszystko trzeba było wchodzić, nie było łatwo. Jeździliśmy busikami. Teraz, kiedy słyszę o przeładowanych busach i wypadkach, myślę z trwogą o tamtych latach. Ale kiedy zarobiłem 6 zł na godzinę, czułem się jak młody bóg. To był koniec lat 90. – wspomina Krzysztof, który dziś jest proboszczem w sąsiadującym z Nadziejewem Mądrem.
Kiedy ksiądz z Nadziejewa poczuł powołanie?
Zanim powie o zagrodzie i planach, pytam chyba o najważniejsze. O powołanie. Czy było wyraźne i oczywiste? Czy jako dziecko bawił się w odprawianie mszy, jak robią to niektórzy chłopcy? A może zupełnie inaczej? Może Bóg przyszedł do niego jak do proroka Eliasza z Pierwszej Księgi Królewskiej – nie w ogniu, trzęsieniu ziemi ani wichurze, ale w szmerze łagodnego powiewu?
– Wychowałem się w rodzinie katolickiej, ale bez dewocji, w której bliscy mają dziś różny stosunek do Kościoła czy wiary. Nie bawiłem się w księdza, ale od pierwszej komunii byłem ministrantem. Potem należałem do wspólnoty Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży. Cały czas z tyłu głowy była ta myśl czy uczucie, że mógłbym pójść tą drogą. A z drugiej strony cały czas sądziłem, że założę rodzinę. W którymś momencie wygrało to pierwsze. Często mnie o to pytano i zawsze odpowiadałem, że nie idę do seminarium, żeby zostać księdzem, ale żeby rozeznać powołanie. Bo też taki powinien być cel seminarium – rozpoznać swoją ścieżkę z pomocą mądrych przełożonych. Tak sądzę. Wielu było takich, którzy przyszli ze mną do seminarium i księżmi nie zostali. Czy miałem jakieś „znaki”? Nie. Niektórzy z kolegów opowiadali, że coś im się nagle niezwykłego przydarzyło – jakaś dobra spowiedź albo spotkanie. I że to było jak grom z jasnego nieba. U mnie tak nie było. Gdybym miał teraz młodym ludziom opowiedzieć jakąś historię, od której szczęka opadnie i padną na kolana, to... nie mam takiej historii – wspomina z pogodą Krzysztof i dodaje, że wszystkim powtarza też, że z powołania jest księdzem. A z zamiłowania – rolnikiem.
Jakie wykształcenie ma ksiądz z Nadziejowa?
Po podstawówce poszedł do technikum o profilu gastronomicznym. Raczej z przypadku. Mówi, że do rolniczego nie chciał, bo wtedy jeszcze tej pasji w sobie nie znajdował. Liceum z kolei nie przygotowywało do żadnego zawodu.
– Poszedłem do Technikum Żywienia i Gospodarstwa Domowego w Bojanowie do klasy ze specjalizacją hotelarsko-turystyczną. Po latach okazało się, że to się przydało. Po siedmiu latach kapłaństwa posłano mnie do Zaborówca niedaleko Leszna. Tam był dom rekolekcyjny na około 120 oób, z ogrodem. Przez trzy lata zarządzałem tym miejscem. Rolnicze pochodzenie cały czas jakoś jednak dawało o sobie znać. Jeździłem do gospodarstwa znajomych, a i w Górsku pomagałem rolnikom w żniwach, jeździłem nawet kombajnem. Jest film na YouTube „Żniwa Górsko 2021”. Widać tam mnie, widać mieszkańców – wspomina proboszcz.
Zaglądam. Soczyste czternaście minut wypełnione kadrami z łanami zboża połykanymi przez hedery kombajnów. W tle śpiewane do hiphopowych i discopolowych rytmów teksty o tym, że żniwowanie to cała przygoda. „...Jestem już na polu, a bizon – niczym diabeł – właśnie przegazował, aż z komina poszły sadze...”. Chwilę później przy „diable”, a nawet za jego sterami widać księdza Krzysztofa. W tym roku urlop spędził u znajomych na żniwach. Kombajnował, zwoził zboże.
– Fascynuje mnie dziś rolnictwo. Mam obraz takiego dającego radość. Widzę rolników, którzy idą z duchem czasu. Dziś to jest taka technologia, że rolnik musi być i informatykiem, i każdym innym. Nie bez powodu kiedyś mówiło się „traktorzysta”, a dziś „operator maszyny” – opowiada.
Kiedy był jeszcze w Zaborówcu, na dziesiątą rocznicę święceń od mieszkanców Górska dostał w prezencie starą, zniszczoną „trzydziestkę” – ursusa C-330M.
– Trochę go odrestaurowałem. Stoi u mnie w garażu, a nawet jeździ! Dziś właśnie jadę nim do szkoły i zawożę nim serce –pojemnik do zbierania nakrętek. Właściwie nie mam nic innego do transportu – mówi dumny z pojazdu.
Jakie plany ma ksiądz Krzysztof?
Zanim trafił pod Środę, przez trzy lata pracował w Caritas Archidiecezji Poznańskiej. Pracował w czasie pandemii na poznańskich Targach i był kapelanem w tamtejszym szpitalu covidowym. Wcześniej posługiwał w parafiach w podpoznańskich Komornikach i w Poznaniu, potem w Zaborówcu. Przez rok był też kapelanem w poznańskim szpitalu położniczym i w parafii garnizonowej w Poznaniu, a chwilę wcześniej – w parafii na osiedlu Kwiatowym. Dwa miesiące temu trafił do Nadziejewa. Został proboszczem w parafii Mądre i zamieszkał w rzadko już wykorzystywanym domu rekolekcyjnym. W planach ma uczynienie go znów żywym. Mówi, że budowanie wspólnoty nie jest łatwe, gdyż wciąż pokutuje wśród ludzi przekonanie, że kapłan jest kimś innym, kimś lepszym.
– Staram się zapraszać do działań. Ale wielu ludzi ma chyba przekonanie, że ksiądz to jest taki ktoś niedostępny albo jak coś powie, to święte. Bardzo bym chciał, żeby widzieć nas, księży, inaczej. Pamiętam, że w mojej pierwszej parafii, w 2011 roku, wśród osób starszych zgorszeniem było, że biegałem w krótkich portkach i grałem w piłkę z ministrantami. Ale później, przy okazji kolędy, ludzie dowiadywali się, jakim jestem człowiekiem, że nie jestem z kosmosu, tylko swój chłop. Znaczenie ma też, co i jakim językiem mówimy z ambony – mówi ksiądz Krzysztof.
Jakie zwierzęta hoduje ksiądz Krzysztof?
Mówi, że jest nie tylko proboszczem, ale też ogrodnikiem i mechanikiem, i palaczem, i złotą rączką. Jest co robić, bo cała nadziejewska działka ma 7 ha plus ogród przy plebanii. Oprócz budynku z miejscami noclegowymi, kuchnią, salą wykładową, kominkową i jadalnią, jest kort tenisowy, który ktoś kiedyś zbudował, i boisko do piłki nożnej. Ksiądz próbuje to teraz odgracić. Ma pomieszczenie, w którym była siłownia, ale on chciałby przerobić je na miejsce warsztatowe.
– Chcę zapraszać przedszkola i szkoły. Dzieci mogłyby tam mieć przez cały dzień jakieś zajęcia. W przerwach mogą oglądać zwierzęta. Na przykład papugi. Mój brat, odkąd pamiętam, wiecznie hodował i sprzedawał jakieś małe zwierzęta. Kiedyś miał papugi i kupiłem od niego parę. Chyba nimfy. Później rozele białolice. Przyjeżdżałem do brata, a on zawsze miał coś nowego – a to nowe kolory, a to nowy gatunek – mówi Krzysztof.
Papugi mieszkają w klatkach przed domem. Krzysztof chce, żeby dzieciaki, podziwiając je, dowiadywały się też czegoś o ich życiu i zwyczajach. Dwie alpaki i dwie owce też mają być inspirującą atrakcją. W zagrodzie mają się odbywać warsztaty pieczenia ciastek, pierników, rogali marcińskich. W planach są też warsztaty bardziej techniczne, na przykład praca z drewnem. Chciałby realizować projekty zakrojone na dłużej.
– Marzy mi się budowanie wspólnoty i więzi między ludźmi. Ale to wymaga czasu – kończy i biegnie do swojego ursusa. Trzeba przecież dowieźć ludziom serce.
Karolina Kasperek