Leśniczówka przechodziła z rąk do rąk, popadając w ruinę
Żeby dostać się do „Leśniczówki” w Kamionnej (pow. wrocławski, gm. Kąty Wrocławskie), trzeba wjechać w las i przekroczyć potok. Szum deszczu i trzeszczenie mokrych liści miesza się z mruczeniem strumienia. To malownicze miejsce jeszcze niedawno było ruiną. Od kilku lat Anna mozolnie, za własne pieniądze, przywraca budynkowi dawną świetność i gromadzi w nim arcydzieła. Robi to z pomocą członków Fundacji Dziedzictwa Kulturowego „Leśniczówka” Kamionna i licznych przyjaciół.
– To fragmencik epitafium z XVI wieku, znaleziony na gruzowisku. Widziałam też pozostałości pięknej barokowej pergoli, którą pochłonął las. Staram się ocalać co się da. Tu drzwi przywiezione ze starego domu pod Wrocławiem, ale wszystko się zgadza, bo „Leśniczówka” to XIX wiek. To był młyn wodny. Kiedy spaliła się pierwotna leśniczówka, właściciele pobliskiego pałacu przenieśli ją w miejsce młyna wodnego. Leśniczówka przechodziła z rąk do rąk, niszczała, aż w końcu ja ją kupiłam jako ruinę w 2000 roku – opowiada Anna Lamparska, absolwentka wrocławskiej Akademii Sztuk Plastycznych.
Izba ludzi Kolberga
Wchodzimy do głównej izby, w której witają ceramiczne prace zrobione niedawno przez wychowanki Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego z Sobótki. Nad pracami na ścianie kilkanaście lat gromadzona kolekcja domowych kropielniczek. „To ważny element wiejskiej i dawnej obyczajowości, była w każdym domu”. Najstarsza jest z XVIII wieku. Jedna z nich – po prababci Anny. W Leśniczówce odbywają się warsztaty dla dzieci i dorosłych. Czasem przyjeżdża 60-osobowa grupa. Każdy wyjeżdża z czymś, co sam zrobił. Przyjeżdżają klasy, lepią, rzeźbią, bawią się przy ognisku.
– Idea tego miejsca jest taka, że skupiam tu ludzi „muzealnych”. To galeria twórców ludowych, którzy mają osiągnięcia. Wiekszość z nich otrzymała nagrodę Oskara Kolberga – to był klucz, żeby pokazywać tu twórców wybitnych – mówi Anna.
Wskazuje na rzeźbę i wyjaśnia, że to przedstawiciel Paszyna – wioski w Małopolsce, gdzie wszyscy rzeźbią. Wyrzeźbił spotkanie Wałęsy z papieżem. Annie przekazała rzeźbę rodzina. Obok przesłodkie kapliczki. Mienią się kolorami.
– To jest właśnie sztuka naiwna. Ona jest taka sweet, ale nie jest do końca ludowa, bo ta miała inne intencje. Powstawanie sztuki ludowej miało związek z emocjami. W ten sposób się modlono. Twórców nie stać było na kupno rzeźb czy obrazów, więc malowali na szkle i rzeźbili świątki. To była ich odpowiedź i zapotrzebowanie duszy. Sztuka naiwna jest bardziej dekoracyjna. Stylizuje się bardziej – wyjaśnia kolekcjonerka.
Nagie pary i ruchome pióra
Dziś takie świątki robi jeszcze Eugeniusz Węgiełek z Góry Kalwarii. Jego Święty Jerzy stoi w galerii.
– Proszę spojrzeć na miny tego konia czy smoka! Są przesłodkie! Smoczek jakby mówił: „Nie będę się bronił” – mówi Anna i wskazuje jeszcze na trójwymiarowy drewniany portret Adama i Ewy. Dzielą się jabłkiem w wyjątkowej zgodzie i zadowoleniu, które udziela się też wężowi. Ten zdecydowanie bardziej śmieszny jest niż groźny.
Dalej koń na biegunach z XIX wieku. Ma szklane oczka i jest wyjątkowo realistyczny. Nad nim stacje drogi krzyżowej Józefa Kulki spod Żywca – 98-letniego artysty, wciąż pracującego. Pod drogą – cztery obrazy w stylu naiwnego malarstwa przedstawiające sceny z życia wiejskiego z jego dawną obyczajowością – śmigus-dyngus, procesja na Boże Ciało, kramy odpustowe, panowie popijający wódeczkę. Fotografia odeszłego świata, jak mówi Anna. Autorem jest Piotr Czapka.
Kanciaste drewniane ptaki Dionizego Purty to przeuroczy minimalizm. Józef Chełmowski – Kaszub z Brus, miał swoje muzeum jeszcze za życia. Budował nawet machiny latające, a w Kamionnej stoi jego kapliczka z Bogiem, aniołem i przemykającą pod nimi śmieszną nagą parą pierwszych rodziców. A drewniane ptaszysko z ruchomymi piórami, którego gatunek trudno zgadnąć? Stoi na podłodze i jest dziełem Eugeniusza Zegadły – syna słynnego rzeźbiarza ludowego, którego dzieła znajdują się dziś w kolekcjach choćby w Szwajcarii. Anna mówi, że nawet nie stara się nadążać za tym, „co poeta miał na myśli”. Zwłaszcza kiedy artysta pracujący na co dzień w rzeźni po pracy tworzył rzeźby, w których drewniane korpusy oklejał masą z trocin i wikolu, a potem wszystko malował.
Cudze chwalimy, swego nie znamy
Wielu z twórców, których dzieła kryje parterowa izba starego młyna wodnego, już nie żyje. Czasem zostały po nich pojedyncze prace, które Annie udało się upolować gdzieś w Polsce. O nich i ich twórcach mówi z taką miłością, z jaką mówi się o dzieciach.
– Wiele z tych dzieł, jak choćby rzeźbiarza z Kątów Wrocławskich, stoi w muzeach etnograficznych w całej Europie, na przykład w Hiszpanii. Jak się tam dostały? Zachód kupuje bardzo dużo naszej sztuki ludowej, bardzo eksploruje nasz rynek pod tym względem. Doceniają to, bo u nich takich twórców już nie ma. U nas śmiano się długo, że cepelia. Tymczasem Cepelia brała pod skrzydła i promowała naszych artystów – mówi Anna.
Jej słabością są Święty Franciszek oraz Adam i Ewa. Takie dzieła kolekcjonuje szczególnie chętnie. Dumna jest też wyjątkowo z kolekcji świętych obrazów na szkle. To one zdobiły kiedyś wiejskie chaty. Płótno było za drogie. Pod szklanymi obrazami stoją drewniane madonny z całej Polski. Malowane we wszystkie kolory wiosny, przywodzą na myśl sztukę meksykańską.
Cherubiny z czerwonymi skrzydłami
Z rzeźbami wiążą się historie i anegdoty. Jak choćby z rzeźbą Adama i Ewy Józefa Chełmowskiego.
– To ten Kaszub. Byłam u niego wielokrotnie. Traktował swoje rzeźby jak dzieci, ale zyskałam jego zaufanie i sprzedał mi kilka do galerii. Zapytałam kiedyś: „Panie Józefie, piękne to motto: Wspólny grzech – wspólne życie. Tylko dlaczego ta Ewa jest jakaś taka szara, brudniejsza od Adama?”. A on na to, a miał wykształcenie podstawowe: „Pani Aniu, Ewa była matką wszystkich ludzi. Nie może być tylko biała”. Szach-mat! Ja bym na to nie wpadła. A ci ludzie mają często głębsze spojrzenie – mówi Anna.
Chełmowski studiował amatorsko angelologię i wiedział, że w zależności od liczby par skrzydeł inna jest funkcja anioła. Że są cherubiny, serafiny, trony. Anna zaimponowała mu ponoć, kiedy podzieliła się wiedzą, że w średniowieczu archaniołom malowano skrzydła na czerwono, bo to byli żołnierze i skrzydła mieli umoczone we krwi.
Anna remontuje młyn od dwóch dekad. W kameralnych pomieszczeniach pod krzyżowymi sklepieniami odbywają się warsztaty. Uczestnicy malują, gotują, robią kosmetyki. Na piętrze ma kilka urządzonych na ludowo pokoi. Można tam przenocować. W grudniu w Kamionnej odbyły się warsztaty kuchni łemkowskiej, śląskiej, wołyńskiej i starosłowiańskiej, w trakcie których uczestnicy poznawali swoje tradycje wigilijne. Relację z wydarzenia można obejrzeć na profilu fejsbukowym Kamionna „Leśniczówka”.
Karolina Kasperek