Kim jest Damian Macheta?
Urodził się w Tarnowie. Ale nie Grodkowskim, tylko tym w Małopolsce. Stamtąd pochodzi jego ojciec. Poznał mamę Damiana przez wspólnych znajomych. Kilka lat rodzina spędziła w Małopolsce, a kiedy Damian skończył dwa lata, mama zarządziła powrót do swojej rodzinnej wsi. Osiedli w Tarnowie Grodkowskim.
– Mieszkamy w bardzo dużym poniemieckim domu. Mamy własne gospodarstwo, hodujemy kozy, konie. Mamy papugi – to nasza pasja. Są i faliste, i rozelle białolice, i rozelle królewskie. Mają przestronną wolierę – opowiada Damian.
Pasja do zwierząt sołtysa z Grodkowa
Mówi, że najpierw urodził się on, a chwilę po nim – jego pasja do zwierząt. Zawsze mieli jakieś zwierzęta w domu. Pies, kozy, rybki, tchórzofretka, królik, kanarki. A potem zamarzył o koniu. Rodzice kupili kuca, a następnie większego konia. Z bratem nauczyli się jeździć konno. Dziś wożą wierzchem i bryczką dzieci podczas festynów.
W szkole nie przepadał za polskim, matematyką ani wuefem. Ale bardzo lubił plastykę i muzykę. Po podstawówce ukończył technikum rolnicze w Grodkowie. Na studia się nie wybierał, ale nie siedział w miejscu.
– Nie usiedzę. Lubię cały czas coś robić. Nagle – byłem już po szkole, miałem 23 lata – pojawiła się pasja podróżowania. Najpierw skrzykiwałem znajomych i wyjeżdżałem z nimi do miast w Polsce. A potem na większą skalę – autokarowe wyjazdy w ciekawe miejsca. Zorganizowałem wycieczkę do Oświęcimia, do Pragi. Panie zaczęły pytać o miejsca kultu, więc przygotowałem pielgrzymki do Lichenia, do Częstochowy. Okazało się, że ludzie chcą jeździć. Dziś tylko wrzucam na Facebooku, że chcę gdzieś pojechać, i w ciągu jednego dnia mam pełny autokar. Jeżdżą ludzie w każdym wieku, także młodzież i dzieci. Byliśmy w Czechach na safari. Czasem sami mieszkańcy rzucają pomysły. Ja podchwytuję i organizuję wszystko. Byliśmy nawet we Włoszech, teraz mamy w planach dłuższy weekend majowy we Francji, a w lipcu pięć dni w Chorwacji. Współpracujemy z zaprzyjaźnionym biurem podróży – opowiada Damian.
Dlaczego Damian został sołtysem?
Sołtysem został w wieku 28 lat. Poprzednia sołtyska odeszła przed upływem kadencji, a jemu ludzie zaczęli mówić: „Damian, masz takie fajne pomysły. Może byś tak został sołtysem?”. Mieszkańcy wiedzieli, że nie odmówi, ponieważ odmawianie to jedna z tych rzeczy, które mu nie wychodzą. Nie miał kontrkandydatów, więc został sołtysem w czerwcu 2020 roku.
– Zacząłem angażować ludzi. Bo ludzi trzeba prosić. Trzeba zapytać: „Pomożesz mi?”. Pokazać, co jest do zrobienia. Sami z siebie w tych czasach rzadko podejmują działania, ale kiedy się pokaże kierunek – są bardzo zaangażowani. W tym roku udało mi się stworzyć na nowo koło gospodyń wiejskich – są w nim i starsze osoby, i młode kobiety: trzydziesto-, czterdziestoletnie – chwali się Damian.
Dosłownie przed chwilą założyli we wsi stowarzyszenie „Tarnawianki”. Pomógł znajomy Damiana, też sołtys, który zna się na organizacjach pozarządowych. Damian zaprosił mieszkanki Tarnowa na spotkanie. Usłyszały, na czym polega działanie w stowarzyszeniu i jak można starać się o dotacje. Ta sama grupa kobiet działa też w kole gospodyń. Mężczyźni do stowarzyszania ponoć mają mniejsze inklinacje, ale przychodzą coś wynieść, przenieść, posprzątać, skosić, pograbić.
Jest sołtysem „na zawołanie”. To znaczy kiedy ktoś zawoła: „Damian!”, to on już leci i działa. Choć nie zawsze jest łatwo. Czasem to komuś nie pasuje, to czy tamto jest źle.
– Człowiek może stanąć na rzęsach, a komuś i tak coś będzie nie pasować – żali się.
Sołtys jak matka
Jak każdy, na początku bał się, że nie ze wszystkim sobie poradzi. W sołtysowaniu najłatwiejsze jednak okazały się procedury. Sołtys musi rozliczać fundusz sołecki, paliwo, współpracować z gminą, zarządzać wynajmem sali. W Tarnowie Grodkowskim mają całkiem sporą i mieszkańcy często ją wynajmują. Świetlica, czyli wieś, na tym zarabia.
– Mamy 48 tys. zł funduszu sołeckiego, ale z tego trzeba skosić trawę, odśnieżyć drogi gminne, uporządkować boisko. Sypnęło ostatnio śniegiem. Musieliśmy się tym zająć. Że nie mamy do tego sprzętu? Mamy niby sobie znaleźć i wynająć. Musieliśmy zrobić trochę szumu i w końcu znaleźli nam odśnieżarkę i ludzi. Wiele rzeczy jest do zmiany – zauważa Damian.
Mówi, że dużo trudniejsza niż procedury jest praca z ludźmi.
– Z każdym drobiazgiem dzwonią do mnie o każdej porze dnia i nocy. O północy potrafią zadzwonić, żebym interweniował u ich sąsiadów, bo jest tam głośno, a przecież już cisza nocna. Ludzie się często ze sobą nie dogadują. Myślę, że to przez pandemię, że stali się dla siebie bardziej wrodzy. Bali się wirusa. Wiem, że nie jestem służbą porządkową, ale zawsze staram się jakoś pomóc. Grzecznie dzwonię. Nie zawsze się udaje doprowadzić do porozumienia – mówi tarnowski sołtys.
Czasem lampa gdzieś przestaje świecić. Wtedy trzeba uderzyć do gminy. Tu też nie jest łatwo. Damian czasem dzwoni po kilka razy, a wieś czeka na naprawę nawet pół roku. Wtedy młody sołtys bierze sprawy w swoje ręce i sam dzwoni do energetyki. Mówi, że dobrze jest mieć wydeptane własne ścieżki. Często nimi sprawy biegną szybciej niż przez opieszały urząd.
Porozmawiam z każdym
Damian mówi, że godzenie udaje się przez zabawę i na nią nie musi mieszkańców specjalnie namawiać. W świetlicy organizuje andrzejki, babski comber w stylu lat 80. czy Dzień Kobiet. Kiedy rozmawiamy, sala czeka już udekorowana na mieszkanki i celebrowanie święta 8 marca. Wiemy, że były trzy gorące posiłki, „zimna płyta”, didżej, szampan i niespodzianka. Wszystko za 160 zł.
Pytam, czy tańce nie kłócą się ludziom z Wielkim Postem. Damian mówi, że do świetlicy przychodzą różni ludzie, a ci, którym religia nie pozwala, po prostu nie tańczą.
Ludzie przychodzili do niego, ale i on, jako sołtys, poszedł do ludzi. W pierwsze swoje sołtysie święta zorganizował sponsorów, zrobił paczki dla dzieci i poszedł z nimi po domach, udając Świętego Mikołaja. Ma też innowacyjne pomysły racjonalizatorskie.
– Nie zawsze udaje się zebrać ludzi do pracy. Ludzie nie mają czasu, żeby przyjść. Wymyśliłem, że kto może, przychodzi, a jeśli ktoś nie ma czasu, może wpłacić jakąś darowiznę na konto świetlicy. Z tych pieniędzy możemy, na przykład, wynająć potem kogoś, kto skosi czy zagrabi kawałek ziemi. Mieszkańcy zaakceptowali ten pomysł. Jak mi się udaje? Myślę, że człowiek powinien potrafić się uniżyć i poprosić o pomoc. I umieć rozmawiać z drugim człowiekiem. Lubię dużo mówić, szybko łapię kontakt z ludźmi, nie stwarzam dystansu, do każdego podejdę, z każdym porozmawiam. Nie dzielę ludzi na lepszych i gorszych. Podwiozę samochodem, przywiozę coś, jeśli mnie proszą. Udzielam się charytatywnie. Robiliśmy dwa lata temu zbiórkę dla Ukraińców. Ludzie odpowiedzieli w mig. Zbieraliśmy też pieniądze na chorującą dziewczynę. Zorganizowałem zumbę na podwórku i inne atrakcje – opowiada sołtys.
W tym roku zimą zorganizował saunowanie na podwórku. Wynajęli beczkę-saunę i jacuzzi. Przyszło bardzo dużo ludzi.
– Trochę bali się sauny, ale przyszli najpierw na ognisko. Rozmowy przy kiełbasce, grzanym winie muzyce ich oswoiły. Na to też znaleźliśmy sponsorów – podsuwa kolejny pomysł na rozruszanie wiejskiej społeczności.
Jego największe marzenie na Dzień Sołtysa? Wymyślić coś takiego, żeby pociągnąć do działania wszystkich. Podejrzewamy, że nie zajmie mu to dużo czasu. Może jako burmistrz, na którego kandyduje w najbliższych wyborach, znajdzie na to sposób jeszcze szybciej.
Karolina Kasperek