– To mama jest wierną czytelniczką waszego tygodnika, i to ona zdecydowała, że muszę wziąć udział w konkursie. Uznała, że to coś dla mnie, bo lubię niecodzienne wyzwania. Brat wymyślił, w jakiej scenerii zrobić mi zdjęcia, a ja zostałam postawiona przed faktem dokonanym – śmieje się Mariola.
Gdzie ten las?
– Zdjęcia zrobiłem w ostatniej chwili, bo na parę minut przed zachodem słońca w dniu, kiedy upływał termin wysyłania zgłoszeń – przyznaje brat, Andrzej Włodarczyk.
Polska reprezentacja tego dnia odpadła w ćwierćfinale, ale ona przeszła dalej. Do głosowania Czytelników wybrane zostało zdjęcie, na którym pośród czerwcowego zboża siedzi na zderzaku Ursusa w czerwonej sukience. Potem, w Lublinie, w trakcie sesji fotografka zapytała, kto zrobił konkursowe zdjęcie. Stwierdziła: „Coś jest w tych fotografiach robionych przez młodszych braci. Widać, że przez wizjer aparatu ktoś patrzył z miłością.”
– Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że zakwalifikowałam się do finału – wspomina. Obwieściłam światu na fejsbuku: „Chciałabym zostać Dziewczyną z kalendarza :) Co mi tam Vogue i Pirelli! Chodzi o Kalendarz Ursusa!” Wśród znajomych zawrzało. Pomysł wzięcia udziału w konkursie spotkał się z ogromnie ciepłym przyjęciem i entuzjazmem. Wszyscy gratulowali mi odwagi, głosowali i natychmiast ochrzcili „dziewczyną z Ursusa” – zdradza nam Mariola Włodarczyk.
Udział w sesji zdjęciowej w Lublinie był dla niej niesamowitym przeżyciem, bo żadnych doświadczeń z modelingiem nie miała. Pierwszy raz zajmował się nią taki sztab profesjonalistów z branży reklamowej. Przed wyruszeniem na plan zdjęciowy zapytała fotografików, w jakiej scenografii ma pozować. Usłyszała, że będzie półmrok, snujący się dym, czerwone światła, a w tle las. Gdy już się tam znalazła, zgadzało się prawie wszystko, tyle że nie było ani jednego drzewa. Spytała więc nieśmiało: „Gdzie ten las?” Okazało się, że chodziło o las... maszyn. Od razu przypomniała się wszystkim scena z filmu „Nic śmiesznego”, gdzie kierownik planu filmowego miał znaleźć plener z lasem krzyży w oddali, ale nie doczytał scenopisu i znalazł tylko las. Śmiechu było co niemiara.
– Jestem zodiakalnym Bykiem i kocham wiosnę, bo podobno pachną w niej wszystkie nadzieje. Ucieszyło mnie więc, że moje zdjęcie zdobi kwietniową kartę kalendarza. A moi bliscy zapewniają mnie, że u nich przez cały rok będzie kwiecień – uśmiecha się nasza rozmówczyni.
Zawsze na 100%
Mariola Włodarczyk ukończyła studia ekonomiczne na Uniwersytecie Łódzkim i obecnie pracuje jako analityk finansowy. Łódź to jej drugi dom, ale do rodzinnych Kaszew Tarnowskich pod Kutnem wraca na weekendy. Wcale jednak wtedy nie próżnuje.
– Moja siostra świetnie jeździ na traktorze i doskonale operuje TUR-em, a jeśli trzeba, to krowę też potrafi wydoić – przyznaje pan Andrzej. – Gdyby nie miała młodszego brata, sama z powodzeniem poprowadziłaby nasze gospodarstwo. Trudno jej nie kochać, nie znam chyba osoby równie żywiołowej i pogodnej, a jednocześnie tak konsekwentnej w dążeniu do wyznaczonych celów. Ona wszystko robi na 100%!
I nie sposób nie przyznać mu racji. Dzięki wynikom w nauce, jako studentka Mariola Włodarczyk mogła wziąć udział w wymianie studentów i zwiedziła egzotyczną Brazylię. Zamiłowanie do nauki języków obcych umożliwiło jej studiowanie w Hiszpanii, a zaangażowanie w wolontariat i różnorakie projekty naukowe zawiodło ją choćby do Macedonii, Rumunii i Bułgarii. Pokochała podróże i zwiedziła już niemal wszystkie europejskie kraje. Gdy postanowiła nauczyć się pływać, to zrobiła to tak, że zdobyła stopień ratownika WOPR i dziś jest w stanie za jednym zamachem przepłynąć kilka kilometrów kraulem! Spodobało się jej żeglarstwo, więc zaczęła zgłębiać tajniki tego sportu i w tym roku zamierza zdobyć patent sternika. Tegoroczny urlop zamierza spędzić z grupą podobnych sobie pasjonatów na rejsie wzdłuż wybrzeży południowej Francji i Korsyki.
Smaki do odkrycia
– Uważam, że w życiu warto gromadzić niepowtarzalne wspomnienia i prawdziwe przyjaźnie – mówi Mariola Włodarczyk. – Różnorodność zapewnia smak w życiu, stąd też moje postanowienie noworoczne: co tydzień robię coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Tak więc mamy 52 tygodnie w roku i 52 nowe doświadczenia do zdobycia. Nie planuję rzeczy spektakularnych, to może być choćby spróbowanie nowej potrawy. Chodzi o to, aby nie dać się rutynie i nudzie. Dzięki temu życie staje się przygodą. W tym tygodniu postanowiłam nauczyć się gry na ukulele. Gram trochę na gitarze, więc idzie mi całkiem nieźle – mówi z dumą.
Grzegorz Tomczyk