Rolnik ukarany za zabyt rygorystyczne podejście do zasad bioasekuracji
Marek Walczak prowadzi hodowlę zarodową trzody chlewnej w Ostrowitem w gminie Trzemeszno. Stado loch liczy około 100 sztuk. Wykorzystywane są rasy PBZ, duroc oraz knury mieszańcowe. W gospodarstwie pomaga mu syn Michał, który odpowiada za kwestie hodowlane i utrzymanie zwierząt. Ojciec zajmuje się sprawami administracyjnymi i sprzedażą materiału zarodowego. Areał gospodarstwa liczy 60 ha. W strukturze zasiewów znajdują się zboża i rzepak. Materiał zarodowy jest dystrybuowany samodzielnie. Rolnicy mają klientów na terenie całego kraju. W 2022 roku gospodarstwo dostarczyło producentom trzody w całej Polsce niemal 300 knurków.
– Dysponuję odpowiednimi środkami transportu i zwierzęta dostarczam osobiście. Robię to także ze względów bezpieczeństwa. Ryzykowałbym przywiezienie chorób, gdyby to rolnicy samodzielnie przyjeżdżali do mnie po loszki czy knurki. Bardzo dbam o bezpieczeństwo moich zwierząt i rygorystycznie przestrzegam zasad bioasekuracji. Wiem też, jak odpowiednio dezynfekować samochody po wyjazdach – mówi Marek Walczak.
Hodowca w kwestii zasad bioasekuracji nie uznaje kompromisów, nawet jeśli chodzi o Inspekcję Weterynaryjną. Na początku listopada 2016 roku w jego gospodarstwie stawiło się dwoje inspektorów z powiatowej inspekcji weterynaryjnej. Mieli przeprowadzić kontrolę spełnienia wymogów wzajemnej zgodności. Rolnik wpuścił inspektorów do domu mieszkalnego, do którego wejście prowadzi bezpośrednio z publicznej drogi. W trosce o bezpieczeństwo zwierząt z zewnątrz do domu nie wchodzi się przez gospodarstwo i nie przechodzi obok budynków inwentarskich. Walczak nie zgodził się, aby inspektorzy weszli do chlewni. Według niego nie mieli odpowiedniego wyposażenia oraz środków ochronnych. Kontrolerzy jedynie wylegitymowali się i okazali upoważnienia do kontroli. I na tym ich czynności się zakończyły.
– Wyposażenie oraz środki, jakie posiadali kontrolerzy, uniemożliwiały wypełnienie zasad bioasekuracji. Nie dysponowali skutecznymi zabezpieczeniami, które zapobiegałyby przedostaniu się infekcji do budynków. Moje zastrzeżenia budziło wnętrze pojazdu kontrolerów. Nie było w nim porządku. Odzież ochronna przeznaczona do wizytowania ferm miała kontakt z jakimiś torbami czy teczkami z dokumentacją. To nie gwarantowało wyeliminowania transmisji mikroorganizmów – wspomina Marek Walczak.
Rolnik jasno określił, jakie warunki muszą spełniać kontrolerzy, aby mogli przeprowadzić inspekcję gospodarstwa. Po wizycie w jego gospodarstwie złożył w Inspekcji własny protokół, w którym wymienił warunki, jakie powinni spełniać kontrolerzy.
Rolnik był nieustępliwy, a kontrolerzy nie zalecali się do zasad bioasekuracji
– Nie byłem przeciwny kontroli. Nieprawdziwe jest twierdzenie, że się na nią nie zgadzałem. Nie zgadzałem się na to, aby zostały u mnie złamane zasady bioasekuracji – twierdzi hodowca.
W złożonych zaleceniach oczekiwał, że inspektorzy wykażą, że przez cztery poprzednie doby nie odwiedzili innego gospodarstwa trzodziarskiego, poddadzą się przed wejściem do chlewni kąpieli oraz zmienią odzież osobistą na ochronną wraz z butami. Rolnik uznał, że pojazd, którym przyjadą inspektorzy, winien mieć udokumentowany rejestr dezynfekcji wykonywanych za każdym razem, kiedy było odwiedzane inne gospodarstwo. Wymagał także okazania świadectwa zdrowia potwierdzającego, czy inspektorzy nie są nosicielami chorób zwalczanych z urzędu. Wymagał też przy wchodzeniu do gospodarstwa założenia kombinezonu i butów ochronnych oraz tego, że inspekcja, spełniając wymogi sanitarno-epidemiologiczne, weźmie odpowiedzialność za wystąpienie w wyniku kontroli chorób w okresie dwóch miesięcy. Inspekcja miałaby wówczas ponieść koszty depopulacji oraz utraconych zwierząt w wysokości 1000 zł za knurka i 800 zł za loszkę (netto).
Trzy tygodnie po pierwszej próbie kontroli inspektorzy pojawili się w gospodarstwie po raz drugi. I tym razem nie doszła ona do skutku. Kontrolerzy sporządzili jedynie raport, w którym odnotowali informację o uniemożliwieniu inspekcji. Inspektorat wyznaczył dwie kolejne kontrole w gospodarstwie. Hodowca nie wpuścił inspektorów, za każdym razem tłumacząc to ich nieprzygotowaniem. Powiatowy lekarz weterynarii próbował, nieskutecznie, przeprowadzić także kontrolę w asyście policji.
Taka postawa rolnika spotkała się ze zdecydowaną reakcją. Jego sprawa trafiła do Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Gnieźnie, który uznał go za winnego udaremniania lub utrudniania działalności inspekcji i nałożył na rolnika 4 tys. zł grzywny. Biuro powiatowe ARiMR wydało decyzję, w związku z tym, iż nie została przeprowadzona kontrola w jego gospodarstwie, odmawiającą przyznania jakichkolwiek płatności za 2016 rok. Hodowca złożył skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który ją oddalił.
Jeden sąd skazał rolnika, drugi uchyli wyrok
Rolnik postanowił skorzystać z przysługującego mu prawa i odwołać się do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
– Uznałem, że muszę skorzystać ze wszystkich dostępnych środków. W mojej sprawie byłem wielokrotnie w centrali Agencji w Warszawie, Głównym Inspektoracie Weterynarii, a także ministerstwie rolnictwa. Nigdzie nie wykazano zrozumienia dla uznawanych przeze mnie zasad bioasekuracji. W Naczelnym Sądzie Administracyjnym byłem pozytywnie zaskoczony postępowaniem składu sędziowskiego. Sędziowie zdawali pytania dotyczące profesjonalnej hodowli trzody. Następnie ogłoszona została godzinna przerwa na naradę, po której usłyszałem, że nie postępowałem celowo tylko po to, aby nie wpuścić inspektorów, lecz moje działanie wynikało z troski o zwierzęta i ich bezpieczeństwo, a także przestrzeganie zasad bioasekuracji – wspomina Marek Walczak.
16 listopada 2022 roku NSA uchylił zaskarżony wyrok WSA oraz decyzję ARiMR dotyczącą dopłat. Sąd w uzasadnieniu napisał, że nie zostały uwzględnione wszystkie dowody w sprawie. Dodatkowo sąd pierwszej instancji nie przeanalizował argumentów rolnika „w zakresie zachowania inspektorów oraz braku przestrzegania przez nich zasad bezpieczeństwa, w tym posiadania odpowiedniej odzieży ochronnej, co doprowadziło do niewyjaśnienia całokształtu sprawy. Gdyby przyjąć założenia organu, że skarżący celowo nie dopuścił do przeprowadzenia kontroli, postępowanie skarżącego byłoby nielogiczne, skoro starał się o dofinansowanie i został poinformowany o skutkach kontroli”. Orzeczenie NSA jest ostateczne i nie podlega zaskarżeniu.
Tomasz Ślęzak
fot. T. Ślęzak