Czy pana zdaniem gospodarstwa są wystarczająco zabezpieczone pod względem bioasekuracji przed afrykańskim pomorem świń, czy jednak wciąż nie do końca są spełniane standardy? Jak to się dzieje, że wirus wdziera się do dużych wydawałoby się dobrze chronionych ferm? Czy wina leży po stronie rolników nieprzestrzegających zasad, czy po stronie myśliwych, którzy nie wywiązują się wystarczająco z odstrzału dzików?
– Jeszcze do niedawna uważałem, że gospodarstwa, które przestrzegają zasad bioasekuracji są w pełni bezpieczne, gdyż nie ma szans, żeby samemu wprowadzić wirus na takie fermy. Dziś już wiemy, że pojawił się w pełni zabezpieczonym stadzie z 6 tys. świń. Zaczynam wierzyć w to, że czynnik ludzki odgrywa największą rolę w rozprzestrzenianiu się ASF. Nasi hodowcy w Wielkopolsce spełniają wymogi bioasekuracji i byłem przekonany, że nie mają się czego obawiać, nawet jeśli wirus pojawi się w naszym regionie. Ostatnie ogniska afrykańskiego pomoru świń sprawiają, że zaczęliśmy naprawdę się bać o nasze stada. Teraz wiem, że jeśli ASF dotrze na zachód Polski, to będzie oznaczało koniec produkcji świń w naszym kraju.
Nie jesteśmy w stanie odstrzelić wszystkich dzików, choć oczywiście powinniśmy redukować ich pogłowie. Jednak te ponad cztery lata walki z chorobą pokazują, że dziki roznoszą wirusa na niewielkie odległości. Zakażone sztuki bardzo szybko padają. Jeśli już wirus przedostaje się w głąb kraju, to raczej za sprawą nierozważnego zachowania człowieka.
Jakie mogą być przyczyny zawleczenia wirusa do stad, skoro rolnicy z większą skalą produkcji mają chyba świadomość zagrożenia?
– Rolnicy z naszego regionu faktycznie są świadomi skali problemu, chociaż jeszcze nie objął on ich swoim zasięgiem. Spotkań na ten temat, rozdawanych ulotek czy artykułów w prasie branżowej jest tak dużo, że nie mogą powiedzieć, że są niedoinformowani. Myślę, że to nie tylko oni sami są winni zaniedbań, które mogą spowodować zawleczenie wirusa do chlewni. Bardzo duże zagrożenie widzę tu ze strony pracowników zza wschodniej granicy. Choć akurat w małych gospodarstwach rodzinnych pracuje się własnymi siłami, gdyż nie stać ich na zatrudnienie pracownika. Natomiast żywność pozostawiana na parkingach czy w miejscach postoju przy autostradach, to już duży problem do rozwiązania. Często tiry stoją dobę czy dwie i te osoby spożywają przywiezioną ze sobą żywność, pozostawiają resztki. Takie miejsca muszą być ogrodzone. Dostęp do nich dla dzikiej zwierzyny powinien być utrudniony. Szczelnie zamykane pojemniki na odpadki, codzienne dokładne sprzątanie takich miejsc przez odpowiednie służby są konieczne. To wszystko powinno być już dawno normą, jak jest to chociażby w Niemczech. A u nas te sprawy kuleją, odstrzelone dziki leżą w workach przez wiele dni na skraju lasu i nikt się nimi nie interesuje. To niedopuszczalne.
- Grzegorz Majchrzak
Jakie pana zdaniem popełniono błędy przy zwalczaniu afrykańskiego pomoru świń na wschodzie kraju? Czy likwidacja małych stad na samym początku, kiedy wirus pojawił się u nas, zapobiegłaby występowaniu ognisk? A może to problem wciąż zbyt dużej populacji dzików?
– Być może zlikwidowanie małych stad przyzagrodowych utrzymujących po kilka świń i wypłata satysfakcjonujących rekompensat od razu na samym początku zapobiegłyby wielu ogniskom w małych chlewniach, które mamy teraz. Wtedy to się wydało dla rządzących zbyt dużym kosztem. Teraz będzie potrzeba znacznie większych pieniędzy na zwalczanie wirusa. Podobnie wygląda sprawa budowy płotu na wschodniej granicy. Gdyby taką decyzję podjęto na samym początku, to być może miałoby to sens. Teraz wirus i tak jest już obecny u nas w populacji dzików i trzeba skupić się na poszukiwaniu i usuwaniu padłych sztuk z lasów, gdyż to od nich zarażają się inne osobniki.
Moją uwagę zwraca natomiast inna rzecz. Przy odstrzale dzików w strefach ASF, są one przechowywane w chłodniach, przez wiele dni, patroszone, przewożone. Po co? Przecież one powinny być od razu zabrane i zutylizowane. To wszystko rodzi niepotrzebne koszty i jeszcze stwarza zagrożenie. To powinno być załatwiane znacznie sprawniej i szybciej. Tak samo, jeśli chodzi o ogniska świń. Czy nie można spalić i zakopać takich zwierząt na miejscu? Przecież każdy transport chorych sztuk na znaczne odległości, choćby nie wiem jak zabezpieczony, niesie ze sobą ryzyko przeniesienia wirusa w inne miejsca.
Widać, że rolnicy obawiają się załamania się produkcji trzody chlewnej w Wielkopolsce w przypadku pojawienia się wirusa afrykańskiego pomoru świń na tym terenie. Myśli pan, że realizacja programu bioasekuracji ochroni stada przed ASF?
– Program bioasekuracji objął już cały kraj. Trzeba sobie z całą stanowczością powiedzieć, że tam, gdzie nie są spełnione wymogi, nie może być pobłażliwości. Jeśli pomimo zaleceń naprawczych nie są podejmowane kroki, by się z nich wywiązać, trzeba takie stada zamykać i zakazywać produkcji trzody chlewnej. To może uchronić tych rolników, którym zależy na produkcji świń. Rolnicy sami muszą być czujni i pilnować się nawzajem w imię dobrze pojętego wspólnego interesu. Zresztą przy niespełnieniu wymogów bioasekuracji w razie wystąpienia ogniska ASF nie można liczyć na odszkodowanie.
Czy w związku z tym, że program bioasekuracji rozszerzono na cały kraj, również wsparcie finansowe w tej kwestii nie powinno objąć producentów spoza stref ASF? Spełnienie wymogów bioasekuracji to w końcu koszt dla gospodarstwa.
– Według opinii rolników, z którymi rozmawiam, dofinansowanie zabezpieczenia gospodarstwa powinno być rozszerzone na cały kraj. Chociażby częściowe dotacje wydatkowanych środków. Zwłaszcza jeśli chodzi o budowę ogrodzenia, gdyż w przypadku większych chlewni jest to często bardzo duży koszt. Oczywiście każdy rolnik powinien sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wydanie na przykład tysiąca złotych na maty i płyn dezynfekcyjny jest dla niego kosztem czy raczej inwestycją w zdrowie stada.
Ale nie tylko o rozszerzeniu wsparcia w bioasekuracji zapomniano przy zwalczaniu afrykańskiego pomoru świń. Nikt nie pomyślał też o stadach zarodowych, chociażby przy wypłacaniu odszkodowań i rekompensat. Hodowla różni się od produkcji towarowej. Nakłady na uzyskanie loszki czy knurka są znacznie wyższe i nie mogą te zwierzęta przy likwidacji stada być tak samo traktowane jak tuczniki.
Wiosna i lato to czas wystaw zwierząt. W tym roku ze względu na ASF nie były prezentowane świnie. Czy ten zakaz w jakiś sposób rzutuje na krajowe stada zarodowe?
– Odnotowujemy u naszych hodowców znaczący spadek zainteresowania materiałem hodowlanym. Jedną z przyczyn może być rezygnacja wielu mniejszych stad z utrzymywania świń w dobie walki z ASF. Sprowadzamy około 6 mln prosiąt z zagranicy. Coraz większą część produkcji stanowi więc tucz, a nie utrzymywanie loch, dlatego zapotrzebowanie na loszki i knurki spadło o kilkadziesiąt procent. Potencjalni nabywcy nie mogą odwiedzić naszych chlewni i zobaczyć zwierząt, gdyż nie wpuszczamy osób postronnych w obawie przed chorobami. Wystawy zwierząt są szansą dla nich, aby choć na podstawie nielicznej stawki świń porównać poszczególne hodowle, zobaczyć co prezentuje dane gospodarstwo, jakie loszki czy knurki oferuje.
Jaką widzi pan przyszłość dla krajowych stad hodowlanych? Co najbardziej ogranicza rozwój hodowli zarodowej trzody chlewnej?
– Nie tylko ASF wpływa na produkcję świń. Najbardziej hamująco na wszelkie próby zwiększania skali chowu i rozwoju gospodarstw wpływają problemy z blokowaniem inwestycji na wsiach. Każdy nowy obiekt wzbudza wielki opór społeczny, w wielu przypadkach nie do pokonania. Trudności w uzyskaniu pozwoleń na budowę i ciągnące się latami procedury zniechęcają nawet najwytrwalszych. Jeśli tego nie zmienimy, to nie ma szans na rozwój naszej krajowej produkcji trzody chlewnej. Dwa, trzy lata zbierania dokumentacji to norma. A jeśli dojdą do tego protesty mieszkańców, to sprawa potrafi ciągnąć się latami. Walczymy o zmianę przepisów. O to, by wieś była przede wszystkim miejscem produkcji zwierzęcej. Niestety, jeszcze długa droga przed nami, aby ustawa urbanistyczna gwarantowała rolnikom możliwość spokojnej realizacji zaplanowanych inwestycji.
Dziękuję za rozmowę.
Dominika Stancelewska