Hodowlą reprodukcyjną trzody chlewnej zajmował się już w latach 60. ubiegłego wieku ojciec Waldemara Świdrowskiego, który zaczynał od 5 loch. Hodował on również bydło mleczne. Waldemar Świdrowski przejął schedę w 1982 r. i postawił na hodowlę świń. Zaczynał od stada 10 loch i 19 ha gruntów ornych. W 1989 r. wybudował tuczarnię. Stado się powiększało – najpierw do 35 loch, a w 2000 r. osiągnęło stan 50 sztuk. Od roku 2000 do 2009 w gospodarstwie Świdrowskich powstały trzy nowe chlewnie, a trzy istniejące budynki zostały zaadaptowane na potrzeby hodowli. W 1996 r. rolnik wybudował porodówkę i odchowalnię prosiąt. W nowe millenium gospodarstwo wchodziło z nowym sektorem dla loch prośnych i sektorem krycia. Początkowo produkcja odbywała się na głębokiej ściółce. W 2006 r. właściciele rozpoczęli jednak gruntowną modernizację chlewni. Przeszli na rusztowy system utrzymania zwierząt, zainstalowali systemy wymuszonej wentylacji, paszociągi oraz automatyczne poidła. Ostatni etap modernizacji objął tuczarnię i zakończony został w 2012 r.
Dwa kierunki
W porodówce dzięki przebudowie liczbę kojców zwiększono do 40. Na odchowalnię składają się 4 komory mieszczące po 250 sztuk każda. Sektory krycia i loch prośnych znajdują się w osobnym budynku, a może w nim przebywać jednocześnie 140 loch. Jedna tuczarnia to obiekt składający się z 6 komór, z których każda pomieści 200 świń. W drugiej tuczarni jest utrzymywane kolejne 200 sztuk. Budowa nowych i przebudowa starych budynków sfinansowana została z własnych pieniędzy oraz zaciągniętych kredytów.
Stado podstawowe liczy dziś 150 loch rasy pbz oraz mieszańcowych pbz × wbz. Osiemdziesiąt z nich znajduje się pod oceną użytkowości Polsus. Działalność chlewni ukierunkowana jest dwutorowo – na produkcję tuczników, ale i produkcję loszek.
– Z własnego chowu pochodzą loszki potrzebne do remontu stada, ale rocznie sprzedajemy również do 400 sztuk innym rolnikom. Do celów reprodukcyjnych przeznaczane są najlepsze sztuki, reszta trafia do tuczarni. Jeśli chodzi o produkcję tuczników, to lochy białe kryte są knurami duroc × pietrain, gdyż otrzymywane potomstwo jest znacznie odporniejsze na choroby i szybciej przyrasta – wyjaśnia Łukasz Świdrowski.
W skali roku hodowcy dostarczają na rynek średnio 3000 tuczników. Większość produkowanego żywca wieprzowego jest klasyfikowana w klasie E i charakteryzuje się mięsnością na poziomie 58%.
Tajniki chlewni
Rolnicy gospodarują na 50 ha pól. Połowę areału wykorzystują na uprawę zbóż przeznaczanych na paszę dla zwierząt. Resztę zajmuje kukurydza, a sprzedaż tego ziarna dzięki własnej suszarni stanowi poważne dodatkowe źródło dochodu rolników. Pasza wytwarzana z własnego zboża przeznaczana jest głównie dla macior. Prosięta otrzymują prestartery i startery, zaś tuczniki żywione są gotowymi paszami pełnoporcjowymi.
– Paszociągi wykorzystujemy wszędzie, ale nie w porodówkach. Tam paszę zadajemy ręcznie, zależnie od potrzeb danej lochy. Dzięki temu można na bieżąco obserwować zwierzę, ocenić jego stan i kondycję, a w razie potrzeby reagować – wyjaśnia gospodarz.
Loszki w hodowli Świdrowskich są zapładniane sztucznie. Nasienie w 50% pochodzi od trzech importowanych knurów, które stale przebywają w chlewni i mają za zadanie stymulowanie rui u samic. Druga połowa nasienia pochodzi z zakupu. Od każdej lochy Łukasz Świdrowski uzyskuje średnio 11–12 odchowanych prosiąt w miocie. Każda z loch ma w roku średnio 2,4 miotu. Wymiana loszek odbywa się zwykle po 6. lub 7. miocie. Cykl jest stymulowany hormonalnie tylko u młodych loch, które dopiero trafiają do stada. Prosięta pozostają przy matce przez 28 dni, potem przechodzą na odchowalnię, gdzie przebywają, aż osiągną wagę 25–30 kg, by później przejść do tuczarni. Loszki szczepione są przeciwko parwowirozie, cirkowirusom i mykoplazmie. Prosięta odporność na różycę zyskują wraz z mlekiem matki, potem profilaktycznie otrzymują również preparaty chroniące przed cirkowirusami i mykoplazmą. W 3. dniu po narodzinach podawane jest im żelazo, są kastrowane, mają kurtyzowane ogonki i spiłowywane kiełki. Tuczniki trafiają do sprzedaży w wadze 110 kg. Tucz trwa średnio 150 dni od narodzin zwierzęcia.
Nauki z życia wzięte
– Modernizacja gospodarstwa pochłonęła ogromne środki, tymczasem z dochodowością w tej branży bywa bardzo różnie. Inwestycje zwracają się latami. Bez rozbudowy i unowocześnienia chlewni nie byłoby możliwe zwiększenie obsady zwierząt i podniesienie wydajności – mówi Łukasz Świdrowski. – Poniesione nakłady zwracają się również w inny sposób. Automatyzacja procesu zadawania pasz i pojenia, jak i rezygnacja z chowu ściołowego pozwalają zaoszczędzić mnóstwo czasu. Nawet przy świetnej organizacji pracy samo karmienie zwierząt musi codziennie zajmować ponad godzinę. Przysłowie mówi: „Czas to pieniądz” i dziś jest ono coraz bardziej aktualne. Tego czasu rolnikowi wciąż brakuje, ja ten zaoszczędzony mogę spożytkować na inne zadania w gospodarstwie lub poświęcić rodzinie. Wolę więc inwestować w usprawnianie chlewni niż np. w supernowoczesny sprzęt polowy, który będę latami spłacał, a wyprowadzał spod wiaty raz czy dwa razy w roku.
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, iż zwiększanie produkcji nie rzutuje w przypadku gospodarstwa państwa Świdrowskich na jej jakość. Hodowcy co roku zdobywają nagrody i wyróżnienia na regionalnych wystawach zwierząt. W 2006 r. na Wojewódzkiej Wystawie Zwierząt Hodowlanych w Bratoszewicach ich loszka w kategorii loch krzyżówkowych zdobyła wiceczempionat, zaś w 2007 r. – czempionat.
– Syn przejmował gospodarstwo w 2007 r., gdy na rynku panowała zapaść. Wcześniej, na przełomie wieków, mieliśmy jeszcze gorsze doświadczenia. Kryzys dopadł nas w trakcie rozbudowy chlewni i musieliśmy wziąć kredyt, by utrzymać stado podstawowe. Te doświadczenia nauczyły nas, że w tej branży niczego nie da się przewidzieć i zawsze trzeba być przygotowanym na najgorsze. Dlatego nawet w najlepszym okresie nie można przejadać zysków ani na potęgę ich inwestować. Koniunktura nagle się skończy, a wtedy zabraknie rezerw – dodaje Waldemar Świdrowski.
Ostatnie załamanie na rynku żywca wieprzowego po wykryciu wirusa ASF u dwóch padłych dzików gospodarstwa Świdrowskich nie dotknęło.
– Cena na wbc spadła przez tydzień z 6,80 do 5 zł, gdy ważyły się losy ubojni w kwestii eksportu mięsa do Azji. Szybko potem jednak wróciła do przyzwoitego poziomu. Tymczasem wiele firm nie miało skrupułów i ograbiło swoich dostawców. Sytuacja ta uzmysłowiła nam słuszność obranego kierunku. Od ASF ucierpieli najbardziej rolnicy, którzy do tuczu kupują duńskie prosięta. Ponieśli bowiem koszty, których przy sprzedaży nie mogli odzyskać. Zamknięty cykl produkcyjny pozostawia z pewnością większy margines, w którym przesunąć można próg dochodowości. My odczuliśmy głównie spadek zainteresowania loszkami, ale zawsze możemy je przeznaczyć na tucz – mówi Świdrowski.
Grzegorz Tomczyk