Wraz z tatą i dziadkiem postanowiliśmy nabyć jałówkę i byka rasy mięsnej. Na jednym z portali ogłoszeniowych znalazłem interesującą nas ofertę. Wybraliśmy się więc do sprzedającego i po obejrzeniu zwierząt i „dogadaniu” z gospodarzem, następnego dnia przyjechaliśmy po wybraną jałówkę mieszańcową piemontese x limousine oraz byka rasy limousine. Gdy zwierzęta dotarły do naszego gospodarstwa miały już przygotowaną oborę wolnostanowiskową. Po trzech dniach pobytu w gospodarstwie postanowiliśmy wypuścić bydło na łąkę. Na obszarze 1 ha łąka jest ogrodzona siatką oraz podzielona ogrodzeniem elektrycznym na dwie części. Po wypuszczeniu zwierząt na łąkę byk był spokojny, zaczął nawet jeść trawę. Jałówka była jednak nieco niespokojna, a po paru minutach wariacji w ogrodzeniu postanowiła uciec. Przeszła na kolanach pod pastuchem i bezmyślnie wybierając obojętny jej kierunek przeskoczyła przez ogrodzenie z siatki o wysokości 1,5 m i pobiegła daleko w las. Ruszyliśmy więc z akcją poszukiwawczą. Kierując się jej tropem, za jakieś 800 m ślad się urwał. Instynktownie staraliśmy się szukać jałówki. Bezskutecznie. Powoli zbliżała się noc i akcję musieliśmy przerwać.
Następnego dnia
przeczesaliśmy obszar w promieniu 1,5 km wokół gospodarstwa. Nasze wysiłki znów nie przyniosły skutku. Zwierzę zginęło bez śladu. Następnego dnia postanowiliśmy rozwiesić ogłoszenia o zaginięciu jałówki. Dostaliśmy telefon, że jałówka stacjonuje na łąkach, więc w te pędy ruszyliśmy. Była we wskazanym miejscu. Złapanie jej okazało się jednak bardzo trudne. Najbliżej udało nam się podejść na odległość 10 m. Jałówka – gdy tylko nas wyczuła – wyruszyła przed siebie. Przebiegając przez bardzo ruchliwą drogę ponownie zniknęła. Zdecydowaliśmy więc zgłosić całą sytuację na policję ze względów bezpieczeństwa. Okazało się, że ani policja, ani powiatowy lekarz weterynarii nie mogli nam pomóc. Po paru dniach, ponownie postanowiliśmy przyjechać do lasu samochodem i poobserwować. Ku naszemu zdziwieniu jałówka pokazała się tam, gdzie urwały się za nią ślady. Zdecydowaliśmy się ją dokarmiać. Przez 2 miesiące, każdego dnia woziliśmy śrutę, wodę i jabłka. Nasza uciekinierka przychodziła codziennie o tej samej porze, ok. 21.40. Po tym czasie znów postanowiła zniknąć, nie dając o sobie znać przez kolejne 2 tygodnie po czym udało się ją odnaleźć, gdy znów wyszła, tym razem już jakieś 150 m od gospodarstwa. I znów dokarmianie trwało tak 2 tygodnie, aż postanowiliśmy zrobić zasadzkę. Przy wiaderku z wodą zrobiliśmy pętlę z liny i tata zakradł się jakieś 10 m od wiadra i czekał.
Jałówka przyszła punktualnie,
o 21.40. Tata miał już zaciągać linę jednak zwierzę podeszło do niego zakamuflowanego, powąchało i jak gdyby nigdy nic odeszło. Następnego dnia dostaliśmy telefon od naszego wujka hodowcy krów mlecznych, że jego stado uciekło zza ogrodzenia elektrycznego i razem z nimi jest nasza uciekinierka. Myśleliśmy, że jałówka ma ruję i razem z krowami weszła do obory wuja. Tam złapaliśmy ją za rogi liną plecioną. Wyprowadzamy ją, a ona swą siłą zerwała linę i skierowała w stronę bramy. Po uderzeniu w nią zwątpiła, że da radę i wróciła w stronę obory. Po ponownym złapaniu krowy mimo jej nadprzyrodzonej siły umocowaliśmy ja do muru i zadzwoniliśmy po lekarza weterynarii by ją uśpił. Lekarz wstrzyknął jałówce „głupiego jasia” i po paru chwilach pozwoliła się załadować na przyczepę do przewozu zwierząt i dowieźć do gospodarstwa. Po paru godzinach, gdy się obudziła była bardzo zdziwiona. Jałówka stoi na uwięzi od 4 września. W niedzielny poranek 21 stycznia br. dziadek jak zwykle doglądał bydło. Gdy wszedł do obory zauważył, że nasza jałówka ocieliła się! Okazało się, że była już zacielona przed przyjazdem do nas, a my sądziliśmy, że jej duży brzuch to efekt dokarmiania. Okazało się inaczej. Tak oto wygląda historia naszej uciekinierki, która miała miejsce w miejscowości Adamów, w gminie Ładzice (woj. łódzkie).
Cezary Choma