Narodowy Dzień Świni w Tarnowie Podgórnym pod Poznaniem zgromadził niemal 300 uczestników, w tym głównie producentów trzody chlewnej. Na konferencję przyjechali rolnicy z całej Polski, w tym z regionów objętych wirusem afrykańskiego pomoru świń. Mieli oni możliwość podzielenia się swoimi doświadczeniami. Zabrakło natomiast przedstawicieli Inspekcji Weterynaryjnej, rządu oraz samorządu, a jak podkreślali uczestnicy konferencji, chcieliby mieć szansę przedstawić swoje spostrzeżenia, problemy i postulaty. Tym bardziej, że podczas spotkania wywiązała się gorąca dyskusja na temat bieżącej sytuacji na rynku trzody chlewnej dotycząca nie tylko walki z afrykańskim pomorem świń, ale także problemów z rozbudową chlewni i rozwojem produkcji.
– Średnia wielkość stada w Polsce to niestety tylko 64 świnie. Gdzie w Niemczech jest to 1000 sztuk, w Holandii 2400, a w Danii 3100. Gospodarstwo powyżej 30 ha i produkcji zwierzęcej powyżej 400 sztuk jest na najniższym poziomie opłacalności – wyliczał Piotr Walkowski, prezes Wielkopolskiej Izby Rolniczej. – Ale nie ma co się dziwić, że rolnicy nie rozwijają skali produkcji, gdyż już zwiększenie stada ze 100 do 200 loch, pomimo świetnych wyników produkcyjnych, może być zablokowane z powodu ograniczeń administracyjnych czy sprzeciwu okolicznych mieszkańców.
- Konkurencyjna produkcja trzody chlewnej jest utrudniana przepisami i polityką samorządów – uważają Piotr Walkowski (z lewej) i Łukasz Maciuszek
Nie można się rozwijać
Przykładem takiej sytuacji jest blokowanie inwestycji w miejscowości Wilkowyja w gminie Kłecko w powiecie gnieźnieńskim (woj. wielkopolskie), gdzie ponad 85% składa się z terenów rolniczych. Inwestorem jest Łukasz Maciuszek, młody rolnik posiadający gospodarstwo o powierzchni 30 ha i obecnie produkujący tysiąc tuczników rocznie. Chce postawić obiekt inwentarski o powierzchni około 1700 m2 na 1490 tuczników. Najbliższe zabudowania od planowanej chlewni znajdują się 0,5 km.
– Wszystkie inspekcje i instytucje wyraziły pozytywną opinię o inwestycji, ale brak jest zgody burmistrza ze względu na protesty mieszkańców. Nie trafiają do nich żadne merytoryczne argumenty, wyliczenia, dane. W to wszystko włączają się organizacje ekologiczne. Prezentują oni stare filmy sprzed wielu lat, które w żaden sposób nie przedstawiają aktualnego stanu faktycznego i warunków, w jakich prowadzona jest produkcja zwierzęca. Według nich jesteśmy totalnym zagrożeniem dla wsi – mówił Łukasz Maciuszek.
- Narodowy Dzień Świni odbył się w Tarnowie Podgórnym po raz drugi i tym razem zgromadził wielu uczestników
Jak przedstawił, argumentacja komitetu protestacyjnego była taka, że dojdzie do zanieczyszczenia jezior, gnojowica trafi do małego zbiornika na ścieki socjalno-bytowe, zabraknie wody w miasteczku, a postawienie budynku spowoduje choroby. Co gorsza, utrudnienia stwarzają nie tylko mieszkańcy napływowi z miast, ale również osoby, które na przestrzeni lat zaprzestały produkcji zwierzęcej.
– Opinia publiczna stawia rolnikom zarzuty dotyczące złego wpływu chlewni na jakość ich życia i powodowanie zagrożenia zdrowia poprzez tworzenie zbyt dużego zapylenia, zanieczyszczenia oraz skażenie środowiska. Tworzone są argumenty, których nie można zweryfikować i nie są potwierdzone faktami, ale blokują możliwość rozwoju rolnikom – tłumaczył prezes Wielkopolskiej Izby Rolniczej.
Co prawda odbywają się prace nad tak zwanym kodeksem urbanistyczno-budowlanym, który ma uprościć przepisy i ułatwić realizacje takich inwestycji. Jednak, jak zwracają uwagę specjaliści, proponowana zmiana przepisów wciąż nie uwzględnia problemów z ich interpretacją przez lokalne władze oraz tzw. prawa pierwszeństwa. Negocjacje w sprawie ułatwień dla rozwoju inwestycji rolniczych na każdym kroku zakłócane są przez organizacje ekologiczne, które na równi traktują fermy przemysłowe z rodzinnymi gospodarstwami chcącymi rozwijać się nie przekraczając skali produkcji 210 DJP.
– Protestujący nie zdają sobie sprawy, że koncentracja rozdrobnionego chowu świń jest jedyną szansą na utrzymanie tego kierunku produkcji w przyszłości. Nowoczesne budynki inwentarskie to zapewnienie nie tylko dobrostanu dla zwierząt, ale także odpowiedniej bioasekuracji, co ma niebagatelne znaczenie w sytuacji rozprzestrzeniania się afrykańskiego pomoru świń – podkreślał Piotr Walkowski.
Zostawieni sami sobie
O problemach rolników w strefach, gdzie występuje wirus ASF mówił Sylwester Rzewuski z Podlaskiego Związku Rolniczych Zrzeszeń Branżowych Producentów Trzody Chlewnej. Przestrzegał on hodowców świń z Wielkopolski i innych regionów jeszcze wolnych od tej choroby przed konsekwencjami wystąpienia przypadków u dzików i ognisk w stadach. Jego zdaniem, koszty ponoszone na bioasekurację stad to nic w porównaniu z tym, ile traci się pieniędzy, gdy gospodarstwo znajdzie się w strefie ASF.
– Wcześniej byłem w strefie żółtej i nie do końca dostrzegałem skalę problemu. Dopiero kiedy w październiku włączono moje gospodarstwo do strefy czerwonej, poczułem na własnej skórze, co oznacza wirus ASF. Rolnicy muszą być świadomi, że blokada sprzedaży świń może trwać nawet ponad 2 miesiące. Każdy producent trzody chlewnej wie, co oznacza przetrzymać tuczniki przez tak długi czas. Ponadto brakuje zakładów, które chcą skupić takie świnie, gdyż grozi to im utratą uprawnień eksportowych – mówił Sylwester Rzewuski.
Jak podkreślał, rolnicy ze wschodu najbardziej obawiają się dzików, gdyż innych gospodarstw z reguły nie odwiedzają. Dziki natomiast są obecne na polach pomimo prowadzonego odstrzału. Według niego sama bioasekuracja nie wystarczy, gdyż każdy rolnik wychodzi na pole, przywozi zboże, słomę, dziki podchodzą do gospodarstw, więc o zawleczenie wirusa nietrudno.
- – Jeśli w okolicy pojawi się ASF, to na każdej partii sprzedanych tuczników traci się po kilkadziesiąt tysięcy złotych – mówił Sylwester Rzewuski
– Ognisko choroby było zlokalizowane około 1 km od mojego gospodarstwa, ale nie tego bałem się najbardziej. 50 m od chlewni chodziło 20 dzików i to jest największe zagrożenie – opowiadał wiceprezes Podlaskiego Związku. – Nie ma też co liczyć na wypłatę odszkodowań po stwierdzeniu wirusa ASF w chlewni i wybiciu stada. Rząd nie ma na to wystarczająco pieniędzy. Z naszych doświadczeń wynika, że robi się wszystko, aby udowodnić winę rolnika.
O nas bez nas
Producenci trzody chlewnej podkreślali, że czują się lekceważeni na każdym kroku, że wymaga się od nich tylko przestrzegania wymogów, a nie uczestniczą w tworzeniu przepisów, natomiast liczba kontroli przeprowadzanych w gospodarstwie graniczy z absurdem.
– Musimy zacząć działać poprzez reprezentujące nas organizacje, a przede wszystkim mówić jednym językiem. Jest nas zbyt mało u władzy, aby ktoś w końcu zaczął nas słuchać. Niestety, przegrywamy z organizacjami ekologicznymi i zachodnim kapitałem – podkreślał Piotr Kamiński, producent tuczników z woj. zachodniopomorskiego.
Wojciech Styburski z Grup Producentów Rolnych Agro Integracja zachęcał do zakładania grup producenckich i takiej formy wspólnego działania. Przedstawił zasady i warunki uzyskania dofinansowania, które członkowie grup mogą przeznaczyć między innymi na finansowanie zakupu warchlaków, pasz oraz oprawę zdrowotności stad.
– Wsparcie powinno być wykorzystane nie na założenie grupy, ale na jej sprawne funkcjonowanie. Rynek wykazuje zapotrzebowanie na świnie mięsne i tanie, więc trzeba dążyć do tego, aby takiego surowca dostarczać w dużych wyrównanych partiach.Celem działania grupy jest podnoszenie jakości wieprzowiny poprzez wspólne standardy – mówił Wojciech Styburski.
- – Ciągle wymyślane nowe wymagania, które trzeba spełnić, to olbrzymie pieniądze, jakie musimy wydać – podkreślał Piotr Kamiński
Jego zdaniem, żywienie oparte o zdrowie stada i genetykę to klucz do uzyskiwania dobrych wyników. Określenie potencjału genetycznego zwierząt to podstawa do przygotowania optymalnego, efektywnego żywienia, tak by osiągnąć maksymalne wyniki produkcyjne.
– Udało nam się założyć 25 grup i rozpocząć współpracę z siecią handlową Lidl. Ale do takich celów potrzebne jest dostosowanie produkowanych w gospodarstwach świń do wymogów rynkowych, aby oferować mięso wieprzowe o wysokich parametrach jakościowych. Jeśli uwzględnimy status zdrowotny i potencjał genetyczny zwierząt utrzymywanych przez rolników w grupie, pozwoli to na zastosowanie optymalnego żywienia – podkreślał wykładowca. – Po 5 latach działalności takiej grupy należy zastanawiać się, jak zintegrować się pionowo z zakładem mięsnym, bankiem i innymi podmiotami. Stała współpraca z ubojniami gwarantuje wyższe ceny skupu i stałe warunki współpracy.
Dominika Stancelewska