StoryEditorInterwencja

Rolnicy muszą likwidować stada krów mlecznych – "Siano daję tylko przy niedzieli"

13.01.2019., 13:01h
Jeśli ktoś miał paszę jeszcze z ubiegłego roku, to skarmił ją latem. Teraz zapasy się skończyły. Dlatego w całym regionie rolnicy redukują stada. I tak będzie do wiosny. Ja sprzedałem już 15 krów, dojnych zostało 60, razem z młodzieżą mam 140 sztuk. Jałówki idą na ubój, a powinny być trzymane na mleczne. U sąsiadów jest podobnie albo jeszcze gorzej - alarmuje Andrzej Mitczak, rolnik z Ciechanowic (gm. Marciszów, pow. Kamienna Góra).

Tak wygląda sytuacja w prężnym gospodarstwie, w którym rolnik ma 140 sztuk bydła (rasy nizinnej czerwono-białej), dwie obory, zabudowania gospodarcze, wiaty, bogaty park maszynowy oraz silosy na kiszonkę. I gospodaruje na stu hektarach gruntów, z czego 30 dzierżawi od sąsiadów.
W innych gospodarstwach, mniej czy bardziej zasobnych, jest równie źle albo jeszcze gorzej. Efekty letniego kataklizmu są bowiem tak fatalne, ze paszy w powiecie kamiennogórskim, gdzie rolnicy mają około 5,5 tysiąca sztuk bydła (mięsnego oraz mlecznego) może w ogóle zabraknąć.
- Jeśli rolnicy nie otrzymają wsparcia, to możliwe jest zmniejszenie stad w tym rejonie nawet o 50% - ostrzega Leszek Grala, prezes Dolnośląskiej Izby Rolniczej. - We własnych gospodarstwach zebraliśmy tylko jeden pokos i to słaby, bo po suszy nic prawie nie urosło. Dlatego wszędzie dramatycznie brakuje paszy objętościowej. Każdy myśli, jak przetrwać do wiosny, żeby nie likwidować stada - opowiada Andrzej Mitczak. 

Nie mamy czym karmić zwierząt

- A w sytuacji, gdy wyschły zboża jare i użytki zielone, nie mamy czym karmić zwierząt. Bardzo poważne straty odnotowaliśmy też w kukurydzy na kiszonkę. Normalnie jej zbiory były w październiku, a w tym roku nie dość, że zbieraliśmy resztki, to już w sierpniu. Ze względu na przyczyny formalne w powiecie były poważne problemy z ogłoszeniem stanu suszy, mimo ogromnych strat, które do dziś dają się rolnikom we znaki. Raporty IUNG z tego rejonu, jak zaznacza DIR i rolnicy, odbiegają bowiem od rzeczywistej sytuacji na polach.
Ponadto raporty nie uwzględniają faktu, że wielu rolników uprawia w tym rejonie trawy na nasiona i na paszę, a także motylkowe. - Powodem takiej sytuacji jest zbyt mała ilość punktów pomiarowych IUNG - dodaje Grala. „Nie zgadzamy się z tym, że przez złe przepisy rolnicy nie będą mogli skorzystać z instrumentów pomocowych, które chociaż w niewielkim stopniu pozwolą zrekompensować im ogromne straty" - stwierdzają władze Dolnośląskiej Izby Rolniczej w specjalnym piśmie do Jana Krzysztofa Ardanowskiego, Ministra Rolnictwa, gdzie opisują sytuację i proszą o wsparcie dla poszkodowanych rolników.
Taką diagnozę sytuacji formalno-prawnej potwierdza także nasz rozmówca. - Trzeba zmienić prawo, trzeba zmienić system szacowania szkód po klęskach żywiołowych. Zgodnie z  przepisami i instrukcją mieliśmy szacować tylko tereny zaznaczone na czerwono na mapach IUNG, ale obok nich były pola z poważnymi stratami, których nie można było szacować. Wiem, bo byłem w komisji szacującej straty. Na tym nie koniec. Dwa miesiące później trzeba było zmieniać protokół, bo najpierw zapisywaliśmy straty wg specjalnych współczynników, a nie z bydłem, a następnie należało uwzględnić bydło i okazało się, że straty w bardzo wielu gospodarstwach się zmniejszyły do 10-15% produkcji. W efekcie takiej manipulacji urzędników wielu rolników nie może skorzystać z kredytów, a nawet z umorzenia podatku rolnego w gminie - opisuje sytuację rolnik. 

Raporty nie wskazują na suszę glebową

Bożena Kończak, przewodnicząca Rady Powiatowej Izby Rolniczej w Kamiennej Górze jest jeszcze ostrzejsza w swoich opiniach o sytuacji rolników spowodowanej przez suszę: „Raporty IUNG nie wskazują na suszę glebową, a ta w rzeczywistości jest. To efekt złego i niedopracowanego monitoringu. Wiemy od rolników, że będą zmniejszać stada, a nawet je likwidować. Pasza wyschła na polach. jedno z gospodarstw straciło aż 15 hektarów traw przez suszę. A to tylko jeden z przykładów”.

- W ubiegłym roku bela siana kosztowała najwyżej 30-50 złotych, w tym roku 150 złotych, to jest 300% drożej. W ubiegłym roku za wóz wysłodków, tj. około 24 ton, płaciliśmy 1000 zł, teraz trzeba dać 2000. Rosną też koszty paliwa. Za mleko dostajemy 1,3 zł/l. Za kilogram żywca krów dostajemy 5 zł, zaś bydła opasowego 7,5 zł - wylicza Mitczak.

Jak podkreśla nasz rozmówca, spada cena bydła, bo skupujący wiedzą, że z powodu suszy rolnicy nie mają krów czym karmić i muszą sprzedać. - Jeśli mielibyśmy kupować paszę po takich cenach jak teraz, to koszt produkcji będzie bliski granicy jej opłacalności albo większy. A skąd mamy dokładać? Bez własnych pasz jesteśmy bezradni. Dodatkowo kupcy żywca wiedzą, w jakiej sytuacji są hodowcy bydła. Wiedzą, że musimy sprzedać część swoich zwierząt, bo nie ma ich czym karmić. Dlatego dają niskie ceny za kilogram żywca - zaznacza Andrzej Mitczak.

Roman Jachem ze wsi Pustelnik także boryka się z kłopotami po letniej suszy. - Karmię krowy tylko słomą i wysłodkami, dodając jeszcze witaminy - opowiada pan Roman. - Mam jeszcze trochę siana, ale to rarytas, więc krowy będą dostawać je pewnie w niedziele, od święta. Co gorsza, muszę zmniejszać racje żywnościowe. Zamiast dwóch bel słomy, daję tylko jedną.
Fatalne efekty takiej sytuacji już zaczyna odczuwać finansowo, bo dotąd oddawał do mleczarni około 1800 litrów mleka co drugi dzień, teraz ta ilość się zmniejszyła do około 1200 litrów. Także w jego gospodarstwie stado zmniejsza się - z 90 sztuk zostało 80. Ile będzie na wiosnę, tego nie wie, ale zapowiada, że będzie walczył, aby zostawić bydło na odtworzenie stada.

Trawnikowcy

- To jest chora sytuacja. Kosiłem trawę łąk rolników, którzy dostali pomoc suszową - opowiada Roman Jachem. Podobnie jest w innych miejscowościach i gospodarstwach rolników, np. we wsi Świdnik u Ireneusza Pruchnickiego. - Zebraliśmy tylko pierwszy pokos, drugiego i trzeciego już nie było. Więc braki w paszy są znaczne. Rosną więc i koszty produkcji, bo trzeba uzupełniać paszę zakupami, a te są bardzo drogie. Co więcej, także ich zdobycie nie jest proste, bo na przykład po słomę trzeba jeździć nawet dwadzieścia kilometrów. A więc rosną i koszty paliwa - opowiada Pruchnicki. Gospodarz zamierza bazować na tym, co jeszcze ma, gdyż np. tona siana w ubiegłym roku kosztowała około 300 złotych, zaś teraz musi za nią zapłacić około 600 złotych. - Przy takich zwyżkach cen opłacalność produkcji zbliża się do zera. A z czego mam dokładać? - pyta retorycznie pan Ireneusz. Dlatego poważnie zastanawia się nad stopniową redukcją swojego stada. Już sprzedał siedem sztuk, a kolejne redukcje to tylko kwestia czasu. Stopniowo, sukcesywnie trzeba będzie sprzedawać, ale najważniejsze to wytrzymać do wiosny i zachować stado podstawowe — podkreśla rolnik. W jego gospodarstwie dochodzi jeszcze dodatkowy koszt wody dla bydła. Choć ma studnię głębinową, to poziom wody od czasu suszy spadł tak bardzo, że musi czerpać wodę dla zwierząt z wodociągu, a miesięcznie w jego gospodarstwie to koszt nawet 1500 złotych.

Najwięcej na suszy „skorzystają" prawdopodobnie właściciele użytków zielonych, którzy w regionie zyskali już miano „trawnikowców". Oni mają zatwierdzone straty przekraczające 30%, a więc należy im się pomoc, mogą się także ubiegać o tańsze kredyty oraz anulowanie podatku rolnego w gminie. Podobno niektórzy w ogóle nie zbierali nawet pierwszego pokosu, więc dodatkowo zaoszczędzili.

Autor: Artur Kowalczyk
Fot. autora

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 02:06