
Patogeny w chlewniach: jak skutecznie monitorować i kontrolować choroby?
Każda chlewnia to inny ekosystem i musi mieć inne zalecenia weterynaryjne. Dlatego tak ważna jest współpraca pomiędzy rolnikiem a żywieniowcem, lekarzem weterynarii oraz dostawcą loszek czy warchlaków.
Nie ma chlewni w 100% zdrowych, ale trzeba czuwać, aby presja wirusów i bakterii była jak najmniejsza. W każdym gospodarstwie stwierdza się obecność wielu czynników chorobotwórczych, ale mogą to być inne szczepy drobnoustrojów, a przede wszystkim występować inne warunki środowiskowe i stosowane procedury. Dlatego ta sama choroba przebiega inaczej w różnych stadach.
– Aby zwierzęta były zdrowe, musimy wykonywać właściwą diagnostykę. Podstawą są badania sekcyjne. Na podstawie powtarzalnych zmian u padłych świń możemy łatwo określić przyczynę choroby. Jeśli zmiany u poszczególnych sztuk są odmienne, to musimy posiłkować się badaniami laboratoryjnymi. W warchlakarni czy w tuczarni bardzo pomocne są sznury pozwalające pobrać w prosty sposób płyn ustny. W porodówkach do badań można wykorzystać jąderka czy ogonki. Tak więc możliwości diagnostyki bezinwazyjnej są bardzo duże – mówił lekarz weterynarii dr Wiesław Niewitecki, podczas konferencji dla producentów trzody chlewnej zorganizowanej przez Zakład Handlowy „Jóźwiakowski”.
Brak jest cudownego sposobu zwalczania chorób. Jeśli zapewnimy odpowiednie środowisko, właściwą higienę i czystość, dostosujemy wentylację, zapewnimy zwierzętom dostęp do wody i paszy, jest szansa, że infekcje nie wybuchną.
Jeśli natomiast zwierzęta będą miały zbyt ciasno, złą temperaturę, złą jakość paszy czy utrudniony do niej dostęp, brak świeżego powietrza, za duże stężenie amoniaku, to układ odpornościowy nie będzie w stanie zwalczyć zakażenia i dojdzie do wybuchu choroby.
Profilaktyka kontra oszczędności. Dlaczego inwestycje w szczepienia świń się opłacają?
Jak tłumaczył dr Niewitecki, oszczędności na profilaktyce i rezygnacja ze szczepień mogą okazać się bardzo drogie, a o sukcesie lub porażce decydują koszty produkcji, gdyż na cenę zbytu nie mamy wpływu.
– Koszty wystąpienia choroby to pogorszenie pobrania paszy oraz dziennych przyrostów. Świnia nie dość, że mniej je, to jeszcze musi wydatkować energię na walkę z chorobą i zwiększoną pracę układu odpornościowego. W wyniku infekcji tuczniki gorączkują, wolniej rosną, dochodzi do uszkodzenia narządów, wzrasta współczynnik upadków. Zmniejszenie przyrostów tylko o 50 g z 800 do 750 g/dzień to o 7–8 dni dłuższy pobyt w tuczarni i większy koszt paszy na tucznika – wyliczał Wiesław Niewitecki.
Prelegent przytaczał wyniki uzyskane w jednym z gospodarstw, w którym po zaprzestaniu szczepień przeciwko mykoplazmowemu zapaleniu płuc doszło do wybuchu kaszlu, wydłużał się okres tuczu, pogorszyły się wyniki produkcyjne. Po ponownym wprowadzeniu profilaktyki nastąpił wzrost dziennych przyrostów masy ciała z 705 do 745 g i dzięki temu tucz był krótszy o 9 dni. Oznaczało to mniejszy koszt paszy na każdym tuczniku o prawie 20 zł. Poprawa wykorzystania paszy (FCR) z 3 na 2,8 kg na kilogram przyrostu dała kolejne zaoszczędzone 20 zł na sztuce, a łącznie powrót do szczepień dał około 40 zł więcej w kieszeni na każdym tuczniku. Przy skali sprzedaży prawie 3 tys. świń rocznie zaoszczędzono na paszy ponad 132 tys. zł. Koszt szczepień nie przekroczył natomiast 30 tys. zł.
Jako trzy najważniejsze patogeny wpływające na produkcję trzody chlewnej ekspert wymieniał cirkowirus PCV2, mykoplazmowe zapalenie płuc oraz zespół rozrodczo-oddechowy. Te trzy jednostki chorobowe należy zawsze mieć pod kontrolą i monitorować stado pod kątem ich występowania. Ujawnienie się mykoplazmowego zapalenia płuc będzie miało duży wpływ na wykorzystanie paszy (FCR). Ale występowanie wymienionych patogenów będzie otwierało wrota także innym schorzeniom i na przykład niekontrolowany wybuch pleuropneumonii (APP) kosztuje dodatkowe tygodnie żywienia zwierząt, a adenomatozy różnicowanie się świń.
Zbyt wysoka wilgotność powietrza w chlewni sprzyja rozwojowi chorób
– Problemem jest utrzymanie prawidłowej wilgotności w chlewniach, która nie może przekraczać 70% i nie może być mniejsza niż 40%. Jeżeli jest zbyt wilgotno w pomieszczeniu, to jest idealne środowisko do rozwoju drobnoustrojów. Jeżeli natomiast powietrze jest zbyt suche, na wysuszonych błonach śluzowych zniszczona zostaje warstwa ochronna i patogeny łatwo wnikają. Częściej jednak jest zbyt wilgotno i nabłonek migawkowy ulega zlepieniu, utrudniony jest odruch odkrztuszania i bakterie również w ten sposób przedostają się do organizmu – opowiadał dr Niewitecki.
Przyczyną wybuchu chorób u warchlaków jest wstawianie ich do złych warunków środowiskowych, w tym pomieszczenia o temperaturze poniżej 23–25°C.
– Dopływ świeżego powietrza musi być zapewniony, ale pamiętajmy, że wentylacja usuwa parę wodną i gazy, dostarcza świeżego powietrza, ale nie zwiększa temperatury – tłumaczył Wiesław Niewitecki.
Jak podkreślał ekspert, świnie nie będą zdrowe, jeśli nie wyczyścimy i nie zdezynfekujemy ścian, podłogi i sufitu, o którym często się zapomina. Mycie koniecznie trzeba wykonać z dodatkiem detergentu, który usuwa tłuszcz i wówczas dopiero skutecznie zadziała dezynfekcja.
– Koniecznie po myciu trzeba wysuszyć chlewnię, gdyż po pierwsze, pozbędziemy się nadmiaru wilgoci, a po drugie, środek dezynfekcyjny rozcieńczy się na mokrych powierzaniach, roztwór będzie zbyt słaby i nie zniszczy w 100% bakterii. Jeśli kupione warchlaki wejdą do zbyt wilgotnego pomieszczenia, to nawet jeśli przyjechały zdrowe, po dwóch, trzech tygodniach zaczną kaszleć. Organizm nie poradzi sobie z ewentualnymi patogenami, jeśli będzie zbyt wysoka wilgotność – mówił Niewitecki.
Kontrolę skuteczności zabiegu dezynfekcji można wykonać poprzez badanie wymazu z powierzchni w chlewni. Przy nie więcej niż 20 koloniach bakteryjnych na płytce dezynfekcja jest w miarę dobrze przeprowadzona. Jak to określił prelegent – na czwórkę z plusem.
Polska ma potencjał do odbudowy statusu znaczącego gracza na rynku trzody chlewnej
– Jako kraj jesteśmy liderem w produkcji drobiu, ale w trzodzie chlewnej stajemy się outsiderem. Główni gracze na rynku to cały czas Chiny i Stany Zjednoczone. Brazylia zaś na razie odpowiada za około 4% światowej produkcji mięsa wieprzowego, ale ma olbrzymi potencjał wzrostu, gdyż posiada tanią siłę roboczą, ma dużą bazę paszową i sprzyjający klimat. Unia Europejska ma natomiast najwyższe koszty produkcji, dużo większe niż Brazylia i USA, dlatego przegrywamy konkurencję na światowym rynku mięsa. Największym producentem i zarazem konsumentem wieprzowiny są Chiny, na drugim miejscu plasuje się Unia Europejska, a Stany Zjednoczone są na miejscu trzecim. Polska jest odpowiedzialna za około 1,5% globalnej produkcji wieprzowiny – mówił lekarz weterynarii dr Karol Wierzchosławski.
W opinii eksperta, Polska ma niewątpliwie potencjał do odbudowy statusu znaczącego gracza, gdyż mamy dobre warunki środowiskowe, umiarkowany klimat, dostęp do zbóż paszowych, a także do najnowszej technologii i genetyki. Jest jednak wiele innych elementów, które nie wiadomo, jaki będą miały wpływ na rolnictwo i branżę trzody chlewnej.
– Nie wiemy, jaka będzie przyszłość tzw. Zielonego Ładu i obostrzeń dotyczących produkcji żywności w Europie, jak również umowy Mercosur z krajami Ameryki Południowej. Trudno przewidzieć, czy i kiedy zmieni się status Ukrainy jako potencjalnego członka Unii Europejskiej. Dodatkowo u nas, jak i w całej Europie, jest coraz większy opór społeczny dotyczący hodowli zwierząt, co niewątpliwie hamuje nasz rozwój. Poza tym, nie do przewidzenia są inne, często nagłe i niespodziewane zdarzenia, które mają znaczący wpływ na rynki, jak pojawienie się 14 lutego 2014 roku afrykańskiego pomoru świń na wschodzie naszego kraju lub 10 styczna bieżącego roku ogniska pryszczycy w Niemczech. Oby to był tylko jednorazowy incydent. Jeśli nie będzie kolejnych zachorowań, to jestem optymistą i uważam, że ceny świń wrócą do trendu wzrostowego – podkreślał Wierzchosławski.
Światowa konsumpcja mięsa wieprzowego wzrośnie, ale niekoniecznie w Europie
Jak tłumaczył prelegent, Chiny wyprodukowały w 2024 roku 56,75 mln ton wieprzowiny, co odpowiada liczbie około 570 mln tuczników. Światowa produkcja wyniosła 116,018 mln ton. Dla zobrazowania: jeden milion ton mięsa to około 10 mln tuczników o masie 100 kg wbc lub 125 kg wagi żywej.
– Po załamaniu produkcji w latach 2019–2020 z powodu afrykańskiego pomoru świń, Chiny bardzo szybko odbudowały pogłowie i bardzo zmieniła się u nich struktura produkcji. Zlikwidowano małe przyzagrodowe chlewnie i postawiono na duże fermy przemysłowe – nieraz potężne, wielopiętrowe budynki. Bardzo duże fermy, utrzymujące po kilka czy kilkanaście tysięcy loch w jednym miejscu, są jednak z epizootycznego punktu widzenia niezbyt szczęśliwym rozwiązaniem, gdyż w momencie wybuchu choroby istnieje ryzyko zakażenia całego stada i potężnych strat – podkreślał Karol Wierzchosławski.
W Europie czołowym producentem jest Hiszpania, która w ostatnich latach wyprzedziła Niemcy. W Hiszpanii rynek wieprzowiny jest zorganizowany nieco inaczej niż w Polsce. Opiera się w dużej mierze na zintegrowanej produkcji kontraktowej dla dużych firm branży mięsnej, a w zdecydowanie mniejszym stopniu na produkcji w rodzinnych, niezależnych gospodarstwach rolnych. Według szacunków, w Hiszpanii już około 70–75% tuczników jest produkowanych w systemie kontraktowym.
Prognozy przewidują, że globalna produkcja wieprzowiny w perspektywie długoterminowej będzie wzrastać wraz ze wzrostem liczby ludzi. O ile w 2023 roku wyniosła 116 mln ton, to do 2050 roku prognozowany jest około 25-procentowy wzrost do 143 mln ton. Konsumpcja mięsa wzrośnie przede wszystkim tam, gdzie przybędzie ludzi, czyli w Azji i Afryce.
– Prognozy wskazują, że największym beneficjentem wzrostu będzie drób, a w mniejszym stopniu wieprzowina. Niestety, patrzac realnie, Europa jest w demograficznym i kulturowym odwrocie. W związku z czym tutaj spodziewany jest lekki spadek konsumpcji wieprzowiny przy minimalnym wzroście konsumpcji mięsa drobiowego – mówił prelegent.
Zmieniają się też preferencje i zwyczaje konsumentów. Coraz częściej zaopatrują się oni w wieprzowinę w dyskontach i marketach, przez to udział w rynku tracą mniejsze zakłady ubojowe i typowe delikatesy mięsne.
– Zwiększa się udział w sprzedaży żywności wysokoprzetworzonej, czyli dań gotowych, a zmniejsza mięsa surowego. Wydaje się więc, że szansą dla nas będzie eksport poza UE, ale pod warunkiem, że będziemy konkurencyjni lub pozostanie nam zbilansowanie podaży popytem wewnętrznym – podsumowuje dr Wierzchosławski.
Dominika Stancelewska