
Pryszczyca w Niemczech: działania polskich władz nieadekwatne do skali zagrożenia?
Rolnicy apelowali do ministra rolnictwa i głównego lekarza weterynarii o podjęcie działań chroniących nasz kraj przed zagrożeniem i natychmiastowe wprowadzenie zakazu importu zwierząt i mięsa z Niemiec.
Pryszczyca stwarza ogromne zagrożenie dla branży trzody chlewnej, a zdaniem rolników środki bezpieczeństwa podjęte przez nasze władze w związku z wystąpieniem ogniska tej choroby w Niemczech są nieadekwatne do skali zagrożenia. Służby niemieckie potwierdziły pryszczycę 10 stycznia br. – pierwszy raz od 37 lat. Od tego momentu w obawie przed przeniesieniem wirusa do naszego kraju pojawiają się apele o wprowadzenie zakazu przywozu zwierząt i mięsa do Polski.
Czytaj więcej: Pryszczyca przy granicy z Polską. Wybito w okolicy wszystkie świnie i bydło
Sprzedaż niemieckiego mięsa oraz nabiału do Unii Europejskiej, z wyłączeniem obszaru objętego zagrożeniem w Brandenburgii, nadal jest bowiem możliwa, co wzbudza niepokój europejskich i polskich hodowców. Zapewnienia strony niemieckiej, że wykryto tylko jedno chore stado i wysyłki z pozostałej części kraju są bezpieczne, nie są dla polskich rolników wystarczające i nie chcą oni kontynuacji przywozu mięsa i zwierząt z Niemiec.
– Do tej pory nie znamy źródła ogniska, które wystąpiło w Brandenburgii, co może oznaczać, że choroba jest gdzieś w środowisku i za chwilę ujawni się w innych miejscach. Niemcy nie wskazali źródła pochodzenia wirusa. Nie wyjaśniono, czy został zawleczony z żywnością z Iranu lub Turcji, czy jest obecny u dzikiej zwierzyny. Wszystko, co do nas wjeżdża, może więc być potencjalnie skażone. Tym bardziej że wirus wydalany jest przez zakażone zwierzęta jeszcze przed wystąpieniem objawów chorobowych. Ponadto przenosi się na duże odległości drogą powietrzną. Importowanie zwierząt, mięsa czy produktów zwierzęcych to olbrzymie zagrożenie dla całego polskiego sektora rolno-spożywczego – twierdzi Stanisław Ciesielski z Wielkopolskiej Izby Rolniczej, który uczestniczył w spotkaniu w resorcie rolnictwa.
Jak tłumaczy lekarz weterynarii Maciej Perzyna, który również jest członkiem Krajowej Rady Wieprzowiny, jeśli bawoły zaraziły się od dzikich zwierząt, to oznacza, że wirus jest poza kontrolą. Jeszcze większą niż afrykański pomór świń, który dotyczy tylko dzików i świń.
– Trudno nam przejść do porządku dziennego nad tym, że Komisja Europejska przegłosowała regionalizację umożliwiającą handel na wewnątrzunijnym rynku dwa dni po ogłoszeniu ogniska, co świadczyłoby o tym, że wszystko jest dobrze i nie ma zagrożenia. A tak nie jest. Niemcy wysyłają jedynie raporty, że nie mają wirusa u zwierząt w gospodarstwach. Brakuje natomiast monitoringu wirusa w środowisku. Pozytywne jest to, że Główny Inspektorat Weterynarii zobowiązał się do pozyskania informacji na ten temat, co może trochę uspokoi rolników – podkreśla Maciej Perzyna.
Polscy rolnicy boją się zawleczenia wirusa pryszczycy. Nawet Ukraina wstrzymała import mleka i mięsa z Niemiec
Polscy rolnicy uważają, że do czasu wyjaśnienia całej sytuacji mają prawo się bronić i żądać zamknięcia granic, tak jak to robią inne kraje, jak chociażby Wielka Brytania. Korea Południowa zakazała importu wieprzowiny z Niemiec ze skutkiem natychmiastowym, a co więcej, chce także uważnie monitorować rozwój sytuacji w sąsiednich krajach, takich jak Polska. Nawet Ukraina wstrzymała import mleka i mięsa z Niemiec w związku z epidemią pryszczycy. Dlatego według przedstawicieli Krajowej Rady Wieprzowiny, polskie władze powinny iść śladem tych krajów, które zamknęły się dla importu niemieckiego mięsa i mleka.
– Jestem przekonany, że Niemcy zrobiliby tak samo, gdyby pryszczyca była u nas. Kiedy mieliśmy ognisko choroby Aujeszkyego, nie wyjechała z naszego kraju ani jedna świnia. Dlatego podczas spotkania, które odbyło się w ministerstwie rolnictwa w piątek 24 stycznia, wyraziliśmy swoje obawy i przedstawiliśmy zagrożenia wynikające z faktu wystąpienia pryszczycy zaledwie 70 km od naszej zachodniej granicy. Wskazaliśmy na zwiększający się napływ świń z terytorium Niemiec oraz mięsa, które nie może być eksportowane do państw trzecich i jedzie do nas – uważa Janusz Terka, producent trzody chlewnej z powiatu piotrkowskiego w województwie łódzkim.
Minister rolnictwa Czesław Siekierski i wiceminister Michał Kołodziejczak twierdzili, że resort nie rozważa obecnie wprowadzenia zakazu przywozu produktów pochodzenia zwierzęcego, gdyż mogłoby to doprowadzić do wstrzymania handlu z obu stron, a Niemcy odbierają od nas dużo produktów mleczarskich i drobiarskich.
– Zapewniano nas, że w weekend ministerstwo pozyska dodatkowe informacje i w poniedziałek będziemy nad nimi merytorycznie pracować, ale na dzisiejszym spotkaniu nie dowiedzieliśmy się wiele więcej. Ministerstwo ogląda się na to, co robią inne kraje Unii Europejskiej. Nie podejmuje działań, obawiając się reakcji handlowców i przetwórców, a także strony niemieckiej – mówi Maciej Perzyna.
W spotkaniu 27 stycznia nie uczestniczył minister Siekierski, natomiast wiceminister Michał Kołodziejczak zapowiedział, że resort zamierza skierować do Ministerstwa Finansów i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów pisma, w których poinformuje o możliwych konsekwencjach finansowych wystąpienia pryszczycy na terenie Polski. Podkreślił, że działania muszą być podejmowane we współpracy z innymi resortami, ponieważ konsekwencje problemu, z którym się zmagamy, dotkną nie tylko sektor rolnictwa. Planowane są też kolejne spotkania z przedstawicielami rynku mięsa wieprzowego.
– Ostatnio premier wydaje się bardziej zmotywowany do podejmowania działań, na które jeszcze tydzień czy dwa wcześniej by się nie zdecydował. Jego wypowiedzi w Parlamencie Europejskim na to by wskazywały, więc oczekujemy zainteresowania problemem. Nie jest to prosta sytuacja ani dla rządu, ani tym bardziej dla producentów, których dobro nie jest stawiane na równi z producentami niemieckimi – uważa Maciej Perzyna.
Rolnicy grożą blokadami na granicy, jeżeli minister rolnictwa nie wprowadzi ograniczeń w imporcie zwierząt, mięsa i mleka
Krzysztof Jażdżewski, główny lekarz weterynarii, zaprzeczył podczas spotkania z producentami trzody chlewnej, iż państwa członkowskie UE zamykają swoje granice dla zwierząt i towarów z Niemiec w związku z wystąpieniem pryszczycy. Twierdził, że jedynie ostrożnie podchodzą do zakupu zwierząt i mięsa do czasu wygaszenia zagrożenia. Jak tłumaczył, od momentu wystąpienia choroby do Polski wjechały tylko trzy transporty żywych zwierząt do gospodarstw i zostały objęte szczególną kontrolą.
– Owszem, monitoring przywożonych zwierząt z Niemiec jest prowadzony, gdyż leży w gestii Głównego Inspektoratu Weterynarii. Jeżeli natomiast chodzi o przywóz mięsa, półtusz, elementów, gotowych produktów do marketów, to już sprawa jest trudniejsza, gdyż służby weterynaryjne tym się nie zajmują i nie mają możliwości wyegzekwowania tego od importerów. Jak nam powiedziano, takie dane może pozyskać Państwowa Administracja Skarbowa, ale uzyskuje się je z opóźnieniem nawet półtoramiesięcznym. Co nam po tym, że za miesiąc lub dwa będziemy wiedzieli, co do nas wjechało i jak dużo? – dodaje Stanisław Ciesielski.
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi twierdzi, że na przejściach granicznych z Brandenburgią, gdzie wystąpiło ognisko pryszczycy, stanęły bramki umożliwiające dezynfekcję ciężarówek z transportami zwierząt. Jak podaje Lubuski Urząd Wojewódzki, wszystkie przejścia graniczne na odcinku lubuskim, czyli Olszyna, Gubinek, Świecko, są zabezpieczone. Jak podkreśla Maciej Perzyna, bramki dezynfekujące nie uchronią jednak przed wwiezieniem chorych zwierząt czy zakażonych produktów.
– Trzeba mieć na uwadze, że okres inkubacji wirusa pryszczycy to 14 dni. W tym czasie zakażone zwierzę nie różni się od zdrowego i może do nas trafić. W mleku krów wirus pojawia się już po kilkudziesięciu godzinach od zakażenia, a objawy dużo później. Takie mleko zaraża. Wirus przy dużych mianach jest w stanie przetrwać pasteryzację, a w mleku w proszku pozostaje zakaźny przez lata. To są podstawy do niepokoju wśród polskich producentów – mówi Maciej Perzyna.
I jest się czego bać. Dlatego w stan gotowości postawiono służby weterynaryjne na całym terytorium kraju. Wzmożony monitoring obowiązuje w szczególności w zakładach mięsnych i gospodarstwach, do których importowane są zwierzęta. Uaktualniono też procedury związane z wczesnym wykrywaniem choroby. Tyle tylko, że rolnikom zależy, aby nie doszło do wybuchu choroby w naszym kraju, bo to oni poniosą konsekwencje kolejnej epidemii.
Produkcję zwierzęcą wyniszczają już bowiem afrykański pomór świń, grypa ptaków oraz choroba niebieskiego języka. Dlatego grożą blokadami na granicy, jeżeli minister rolnictwa nie wprowadzi choćby tymczasowych ograniczeń w imporcie zwierząt, mięsa i mleka.
"Mimo że to w Niemczech wystąpiła pryszczyca, ceny świń są tam zdecydowanie wyższe niż w Polsce"
Choć pryszczycy jeszcze nie ma w Polsce, to rolnicy twierdzą, że już ponoszą jej skutki w postaci obniżek cen skupu trzody chlewnej i mają trudności ze zbytem tuczników, co skutkuje koniecznością dłuższego utrzymywania ich w gospodarstwach.
– Mimo że to w Niemczech wystąpiła choroba, ceny żywca są tam zdecydowanie wyższe niż w Polsce. Jak popatrzymy na notowania, to różnica jest naprawdę bardzo duża, bo w tej chwili dostajemy nawet 70–80 groszy mniej na kilogramie, niż wynoszą stawki w Niemczech. W minioną środę cena na giełdzie niemieckiej została na niezmienionym poziomie, a w Polsce mimo wszystko zakłady obniżyły stawki. Nasuwa się więc pytanie: jak to jest możliwe, że pomimo znacznie wyższej ceny żywca w Niemczech polskim zakładom opłaca się importować mięso z Zachodu? Wieprzowina powinna raczej wyjeżdżać od nas do Niemiec, a mamy odwrotną sytuację, której trzeba się przyjrzeć – uważa Janusz Terka.
Krajowa Rada Wieprzowiny wystąpiła do prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów o zbadanie zmowy cenowej wśród wiodących podmiotów skupujących tuczniki w Polsce. Trzeba liczyć się z tym, że cena tuczników może jeszcze spaść, bo Niemcy będą musiały upchnąć na wspólnotowym rynku wieprzowinę, której bardzo dużo do tej pory eksportowały poza Unię.
– Niemcy były czwartym dostawcą wieprzowiny do Wielkiej Brytanii. Średnia kwartalna za pierwsze trzy kwartały ubiegłego roku to 40 tys. ton. Jeszcze większe ilości eksportowały tam nabiału, bo były drugim dostawcą tego surowca – wylicza Maciej Perzyna.
Nie tylko jednak polscy rolnicy czują się poszkodowani z powodu wykrycia wirusa pryszczycy w Brandenburgii. Cierpią także tamtejsi producenci trzody chlewnej, którzy uważają, że pozostawiono ich samym sobie. Rzeźnie odmawiają im przyjmowania tuczników, podając różne powody.
Zdaniem rolników, nie ma znaczenia, czy zakłady nie nadążają z ubojem, czy preferują zwierzęta z innych landów, czy też sprzedawcy żywności chcą wywrzeć presję na przemysł mięsny. Domagają się, aby rząd federalny uzgodnił z europejskimi partnerami procedury odbioru tuczników. Brandenburscy przedstawiciele środowisk rolniczych podkreślają, że potrzebny jest spójny plan, który uwzględni działania w sytuacjach kryzysowych – takich jak ta, z którą właśnie mają do czynienia. Straty, które ponoszą w związku ze wstrzymaniem uboju świń, szacują na około 200 tys. euro tygodniowo. Cała niemiecka branża mięsna w związku ze wstrzymaniem eksportu straci ponoć miliard euro.
Zdaniem polskich rolników taki sam scenariusz czeka nasz kraj, jeśli się nie zabezpieczymy przed chorobą. Kraj, w którym wystąpi pryszczyca, narażony jest bowiem na straty spowodowane między innymi likwidacją ognisk choroby, wypłacaniem odszkodowań, wstrzymaniem obrotu i eksportu zwierząt, mięsa oraz produktów mięsnych i mlecznych.
Dominika Stancelewska