Przez ASF rolnik rezygnuje z tuczu od lipca do listopada
Sławomir Kowalski ze Skrzydlewa w powiecie międzychodzkim produkuje tuczniki w cyklu otwartym. Choć miał doświadczenia z tuczem importowanych prosiąt, już od dłuższego czasu kupuje warchlaki od dwóch krajowych dostawców z terenu Wielkopolski. Oba stada mają podobny status zdrowotny, ale do jednej chlewni trafiają prosięta tylko od jednego dostawcy.
– ASF mocno nas połączył i teraz wiemy, że możemy na siebie liczyć. Jeden z producentów prosiąt był w strefie czerwonej i został z niej uwolniony, a drugi już długi czas w niej jest i zablokowano mu sprzedaż do gospodarstw w strefie białej. Ponieważ my jesteśmy w różowej, to za zgodą powiatowego lekarza weterynarii możliwe jest przemieszczenie, ale wszystkie warchlaki muszą wjechać równocześnie. Dopóki nie sprzedam tuczników z gospodarstwa, niemożliwe jest wstawienie nowej partii prosiąt do już opróżnionej chlewni. W moim przypadku to ma znaczenie, bo od jednego dostawcy otrzymuję prosięta 25-kilogramowe, a od drugiego 30-kilogramowe, więc świnie osiągają masę ubojową w różnym czasie – tłumaczy rolnik.
Hodowca zrezygnował z produkcji w cyklu zamkniętym. Co było powodem?
Sławomir Kowalski wcześniej prowadził produkcję w cyklu zamkniętym w gospodarstwie rodziców. Jednak, jak twierdzi, obsługa zarówno zwierząt pochodzących z zakupu w tuczarniach, jak i loch w dotychczasowych budynkach skutkowała przenoszeniem chorób, co wpływało na pogorszenie rozrodu. Nawet jeśli warchlaki nie chorowały, to i tak były źródłem nowych patogenów. Po dwóch latach prób godzenia dwóch różnych cykli produkcyjnych gospodarz postanowił zrezygnować z utrzymywania loch.
– W szczytowym momencie po modernizacjach budynków w gospodarstwie rodziców było nawet 50 loch. W 2007 roku kupiłem jednak zupełnie nowe gospodarstwo z 16 ha ziemi, które prowadzimy z żoną do dziś. Budynki były zniszczone, wszystko rozkradzione, więc stopniowo je modernizowałem. Początkowo zajmowałem się produkcją bydła mięsnego. Okazało się jednak, że jest to mało dochodowe. Poza tym wciąż utrzymywałem lochy i prosięta u rodziców i widziałem, że trudno mi to pogodzić. Dlatego podjąłem ostatecznie decyzję o przerobieniu budynków pod kątem utrzymania tuczników – opowiada gospodarz.
Ze starych budynków powstały dwie tuczarnie: jedna na 230 stanowisk, druga na 350. W 2012 roku gospodarz wybudował też nową chlewnię mieszczącą 270 tuczników. Choć dziś główną gałąź produkcji stanowi trzoda chlewna, to rolnik właśnie czyni wysiłki, aby powrócić do utrzymania bydła mięsnego. Przygotowuje pastwisko i wiatę. Zwierzęta będą bowiem przez cały czas przebywały na zewnątrz.