Do naszej redakcji dzwonią zarówno rolnicy ze stref objętych afrykańskim pomorem świń, których bezpośrednio dotykają konsekwencje choroby, jak i mocno zaniepokojeni rozwojem sytuacji producenci trzody chlewnej z regionów, gdzie wirus jeszcze nie wystąpił. Uważają oni, że dotychczasowy brak skutecznej walki z chorobą zagraża ich gospodarstwom w realny sposób. Rolnicy z powiatu leszczyńskiego, gostyńskiego, rawickiego, generalnie południowej Wielkopolski, gdzie skala produkcji świń jest największa, chcieliby zwrócić uwagę rządzących na problem, zanim będzie za późno. Spotkali się u Zdzisława Kubiaka w miejscowości Poniec, by mówić o swoich obawach i sugestiach. Ich zdaniem, kiedy wirus ASF pojawi się w zachodniej części kraju, niewiele będzie można już zrobić i nikt chyba nie zdaje sobie sprawy, że państwo może nie podołać likwidacji skutków choroby. Według rolników to może skończyć się tragicznie.
– W przeliczeniu na hektar nasze gminy mają najwięcej świń, więc to pokazuje ogrom produkcji. Jedno gospodarstwo produkuje często więcej świń niż cała gmina w regionach wschodniej Polski, gdzie teraz szaleje ASF – podkreśla Andrzej Chudy z Rokosowa, który utrzymuje 100 loch.
Sama bioasekuracja nie wystarczy
– Ze względu na skalę produkcji w naszym regionie obawy są tak duże. Nie można czekać, aż afrykański pomór świń tutaj przyjdzie i dopiero wówczas zacząć z nim walczyć. Rządzący nie zdają sobie sprawy, że to może przerosnąć wszystkich. Nie poradzą sobie z utylizacją tak ogromnej liczby świń. Nie są w stanie teraz wypłacić wszystkich odszkodowań małym gospodarstwom na wschodzie kraju, to skąd wezmą później pieniądze dla tak dużej liczby chlewni? Możemy zapomnieć o jakichkolwiek rekompensatach – twierdzi Zdzisław Kubiak z miejscowości Poniec, który rocznie tuczy ponad 3 tys. świń.
– Wciąż chronimy dziki, poświęcając trzodę chlewną w kraju. Podczas żniw sam widzę, że w polu jest wiele miejsc, w których przebywają te zwierzęta. Mam nawet w telefonie film, na którym widać około 70 dzików uciekających ze zboża. Jak to się ma do zagęszczenia 1 dzik na km2? A nam próbuje się wmówić, że dzików jest mało, że prowadzi się odstrzał. To skąd te szkody w uprawach? – mówi Zygmunt Maćkowiak z Wydartowa Pierwszego, który utrzymuje 60 macior i produkuje tuczniki.
- Rolnicy chcieliby, aby rząd w końcu uświadomił sobie zagrożenie, jakim będzie pojawienie się wirusa ASF w Wielkopolsce i zaczął działać
Jak dodaje, nie pomoże nawet najlepsza bioasekuracja, jeśli zagęszczenie dzików jest tak duże. Przy pracach na polu nie ma możliwości uchronienia się przed wprowadzeniem wirusa do stada. Trzeba mieć naprawdę dużo szczęścia.
– Jeśli nie będzie dzików, które roznoszą wirusa ASF, to nasze chlewnie będą bezpieczniejsze. Samą bioasekuracją sprawy nie załatwimy. Musimy zebrać zboże, słomę, kukurydzę. A w polu aż widać wyryte przez dziki rowy. Całe szczęście, że nie są jeszcze chore, bo na pewno któryś z nas by sobie przywiózł problem do gospodarstwa. Jeśli pojawią się zakażone dziki w Wielkopolsce, to już będzie koniec. Nie da się tego zatrzymać, nawet najlepszą bioasekuracją. Ruszy lawina ognisk – twierdzi Zygmunt Maćkowiak.
- – Przy pracach polowych nawet najlepsza bioasekuracja nie uchroni nas przed wprowadzeniem wirusa, jeśli dziki będą zarażone – mówi Zygmunt Maćkowiak
Pisaliśmy niejednokrotnie w TPR o tym, że w przypadku jakichkolwiek uchybień czy spóźnień w zgłaszaniu przemieszczeń zwierząt odszkodowania po pojawieniu się ASF nie są wypłacane. Nawet jeśli wymogi bioasekuracji były spełnione.
– Czasami zdarza się, że strona internetowa Agencji nie zadziała od razu i jedno czy dwudniowe opóźnienie nie powinno dyskwalifikować gospodarstwa przy wypłacie rekompensat za wybite świnie – mówią rolnicy.
Zdzisław Kubiak zwraca uwagę, że sami lekarze weterynarii, którzy przeprowadzają kontrole w gospodarstwie nie stosują się do prawidłowych zasad bioasekuracji.
– Wiem, że u nas jeszcze nie ma wirusa ASF, ale chociażby z powodu roznoszenia innych chorób nie powinni oni wjeżdżać samochodem na teren gospodarstwa. Przecież jeżdżą od chlewni do chlewni. A sam taki przypadek miałem ostatnio i byłem zdziwiony, że bez zapowiedzi lekarz wjechał pod chlewnię, a dopiero potem pytał czy może zbadać świnie. Przecież lekarze weterynarii powinni dawać przykład jak postępować, by się ochronić, a nie łamać zasady – mówi Zdzisław Kubiak.
Hodujemy dziki czy świnie?
Zdaniem Mariana Majsnerowskiego, aby całkowicie uchronić się przed zawleczeniem wirusa do stada, zboże od razu z pola powinno trafić do wytwórni pasz i tam zostać przerobione w wysokiej temperaturze. Wtedy przy zachowaniu wszystkich pozostałych zasad bioasekuracji byłaby szansa zapobiec chorobie. Ale dla większości rolników produkcja świń bez własnych zbóż i pasz przestaje być opłacalna, więc nie jest to realne w praktyce. Gotowe pasze pełnoporcjowe są dużo droższe od tych wytworzonych w gospodarstwie.
– Człowieka wskazuje się jako tego, który z reguły wprowadza wirusa do chlewni. Ale tak by się nie stało, gdyby w okolicy nie było chorych dzików. To one są źródłem zakażenia i powinny być wymieniane na pierwszym miejscu, a nie czynnik ludzki. Jeśli nie będzie dzików, to zmniejszy się ryzyko przeniesienia ASF. A ich liczba przekracza kilkukrotnie zalecaną jako bezpieczną, gdyż koła nie wykonują planów. Myśliwi nie mają w tym interesu, by wybijać dziki – mówi Andrzej Chudy.
Zdaniem rolników, jeśli do odstrzału nie zostaną włączone inne służby, to sytuacja się nie poprawi. Myśliwi muszą być skrupulatnie co miesiąc rozliczani z odstrzału, a prezesi kół nie mogą zabraniać im strzelania do loch, jak to ma miejsce obecnie. Poza tym konieczne jest wzmocnienie kadr młodymi ludźmi, bo myśliwych jest po prostu za mało lub są to starsze osoby. Większość myśliwych traktuje polowania jako rozrywkę dla zabicia wolnego czasu albo w ogóle nie polują.
- To dziki są głównym źródłem zakażenia i to one roznoszą chorobę, więc walka musi się skupić na nich – podkreśla Andrzej Chudy
– To jest stan konieczności wyższej i należy zastosować działania jak przy klęskach. Jeśli trzeba, to należy zaangażować w to wojsko, a nie twierdzić, że się nie da. Czesi dali radę – irytują się rolnicy. – Jeśli ministerstwo nie jest w stanie wyegzekwować skutecznego odstrzału dzików od kół łowieckich, to niech stworzy prawo, które pozwoli nam rolnikom utworzyć takie koła i zadbać o nasze pola i chlewnie – dodaje Zdzisław Kubiak.
Podczas spotkania w Lipnie koło Leszna, które odbyło się pod koniec stycznia br. i na którym byli producenci świń z Wielkopolski podkreślano, że trzeba wspólnie wypracować najskuteczniejsze metody zatrzymania migracji wirusa afrykańskiego pomoru świń ku zachodniej granicy Polski, jednak już wtedy zwracano uwagę na różne przeszkody, które utrudniają odstrzał dzików. Póki co, nie udało się zatrzymać fali ognisk po wprowadzeniu programu bioasekuracji.
– Bioasekuracja stad to ważny aspekt, ale potrzebne jest jeszcze zwalczanie choroby wśród dzików. Jedynym skutecznym rozwiązaniem może być skupienie się na wybiciu tych zwierząt. W Niemczech, choć jeszcze daleko im do wirusa ASF, już wówczas odbywał się odstrzał, aby zmniejszyć populację dzików o 70%. Podczas polowań można tam używać reflektorów, tłumików, noktowizorów, zabezpieczono chłodnie. U nas też nie powinno być sentymentów, kiedy w grę wchodzi los wielu gospodarstw i ich rodzin, a to bardziej zabawa niż masowe polowania – twierdzi Andrzej Chudy.
- – Bez pomocy i zaangażowania Unii Europejskiej w walkę z afrykańskim pomorem świń nie uda się wygrać z chorobą – mówi Antoni Grzebisz
– Wszyscy ministrowie rolnictwa po kolei mówią, że będą likwidować dziki i tylko mówią. Żaden z nich nie wprowadził skutecznych mechanizmów. Zagrożony jest budżet państwa, jeśli choroba dotknie tysiące gospodarstw. Nie zabezpieczono kraju kilka lat temu przed chorobą, a teraz rolnicy mają ponosić koszty przez błędy popełnione już na samym początku. Kosztami zwalczania choroby obarcza się nas rolników, bo pieniędzy krajowych jest na to za mało – oburzają się rolnicy. – Liczenie na dobrą wolę myśliwych nic tu nie da. Jeśli minister rolnictwa nie daje sobie rady, to może powinien zagrożenie, z jakim mamy do czynienia, przedstawić w strukturach europejskich i domagać się realnej pomocy.
W Unii zabawki w chlewni ważniejsze niż ASF
Jeśli z powodu ognisk afrykańskiego pomoru wybije się świnie i zamknie chlewnie w Wielkopolsce czy na Kujawach, to nie będą to małe stada po kilka świń. Stracą nie tylko rolnicy, ale także zakłady ubojowe, przemysł paszowy, producenci zbóż. Jeśli tysiące producentów świń zbankrutują, to odbije się to negatywnie na firmach sprzedających sprzęt rolniczy, odczują to hodowcy bydła, gdyż wielu przestawi się na krowy mleczne lub opasy, rolnicy przestaną kupować też różne inne dobra. Ucierpi cała gospodarka.
– Zboża nie kupią od nas zarówno producenci trzody chlewnej, jak też wytwórnie pasz, bo nie będą miały dla kogo robić mieszanek. Komu sprzedamy ziarno i w jakiej cenie? Załamie się rynek – martwi się Krzysztof Skupin z Gołaszyna, który nie ma świń, ale na 160 ha uprawia zboża i rośliny okopowe.
Zboża zebrane z pól też są zagrożeniem. Nie tylko z tych naszych krajowych, ale przecież przyjeżdża do nas ziarno z Ukrainy, gdzie afrykański pomór rozprzestrzenia się bez kontroli. Producenci trzody chlewnej podkreślają, że Unii Europejskiej powinno zależeć, aby choroba nie rozprzestrzeniała się w Polsce i powinna uczestniczyć w tym z dużo większym zaangażowaniem. Rynki powinny być zamknięte dla takich krajów jak Ukraina.
- Jak twierdzi Marian Majsnerowski, syn planuje rozpocząć inwestycję w nową chlewnię, choć rozwój sytuacji z ASF wcale go do tego nie zachęca
– W ogólnoeuropejskim interesie leży, aby afrykański pomór świń zwalczyć i dlatego Unia powinna wspomagać takie kraje jak nasz, zwłaszcza finansowo. Bezczynność UE mnie przeraża. Czy brak wspomagania walki z ASF to sposób na pozbycie się konkurenta na rynku? UE, która ingeruje w tyle sfer życia i ustala normy i przepisy na wszystko co możliwe, nie potrafi w żaden sposób zabezpieczyć swojej wschodniej granicy. Przecież jesteśmy krajem frontowym, który jest najbardziej narażony na ASF z Białorusi i Ukrainy. To nie jest problem Polski, tylko całej Unii Europejskiej, bo jeżeli my tego nie opanujemy, to za chwileczkę wirus będzie na zachodzie Europy – mówi Antoni Grzebisz z Bodzewa.
Kiedy wirus zacznie się rozprzestrzeniać na pozostałą część kraju, zakłady mięsne albo upadną albo będą musiały sprowadzać surowiec z zagranicy.
Kto spłaci kredyty?
– Wiemy, że nie da się wybić dzików do zera. Ale ich populacja jest wciąż za duża i musi być prowadzony masowy odstrzał. A myśliwym w ogóle nie zależy na odstrzale, oni się z nas po prostu śmieją, bo żadne przepisy nie są wstanie ich zmusić do polowań. Sami myśliwi przyznają, że do samic prośnych czy młodych to oni strzelać nie będą, że mają swoje zasady. A jeśli ASF do nas dotrze, to czy ktoś będzie litował się nad naszymi prośnymi lochami i prosiętami w stadach? Nie. Zostaną wszystkie wybite – mówi Zygmunt Maćkowiak.
– Mamy nową chlewnię na 250 loch oddaną w ubiegłym roku. W tym roku powstała nowoczesna loszkarnia na 1400 sztuk. Jeśli w okolicy pojawi się ASF, to nie wiem, co my poczniemy i z czego będziemy spłacać kredyt zaciągnięty na 10 lat, jeśli zakaże się nam wprowadzać zwierzęta do budynków. Żadne rekompensaty nas nie uratują – mówi Leszek Prałat z Nowej Wsi, u którego tak faktycznie już syn Bogusław prowadzi całą produkcję trzody chlewnej, ale nie mógł dojechać na spotkanie.
- Producentów trzody chlewnej bardzo oburza to, że myśliwi nie chcą strzelać do samic dzika, a kiedy w gospodarstwie wystąpi ASF, to bez skrupułów wybija się prosięta i lochy, nawet te prośne
Zygmunt Maćkowiak podczas spotkania w banku zadał pytanie, co będzie z kredytami, jeśli zamkną im chlewnie i nie będą w stanie spłacać rat. Nikt nie był w stanie mu na to odpowiedzieć.
– Przecież nie tylko za świnie trzeba rolnikom zwrócić pieniądze, ale oni nie będą w stanie spłacać zobowiązań bez uzyskiwania dochodu. Banki to może być kolejna grupa, która odczuje skutki ASF. Skutki suszy to niewiele w porównaniu z tym, co czeka nasze państwo, jeśli afrykański pomór świń zaatakuje resztę chlewni w kraju – podsumowuje Zygmunt Maćkowiak.
Dominika Stancelewska