Z opublikowanej przez NIK informacji o wynikach kontroli jednoznacznie wynika, że rząd i administracja państwowa były świetnie przygotowane do przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się wirusa ASF, ale wyłącznie przez… rolników i utrzymywane przez nich świnie. Nie istniała żadna strategia, by zwalczać zagrożenie wirusem ze strony dzików, a to one przecież przyniosły chorobę do Polski i ich głównie dotyczą rejestrowane przypadki ASF. W ciągu półtora roku nie udało się opracować i podjąć skutecznych działań, które ryzyko ze strony dzików wyeliminowałyby bądź ograniczyły. Wprowadzano za to nieadekwatne do skali zagrożenia ograniczenia wobec rolników i branży mięsnej.
Rygory nieadekwatne do zagrożenia?
Najwyższa Izba Kontroli skontrolowała Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Agencję Rynku Rolnego w Warszawie, Lublinie i Białymstoku, Główny Inspektorat Weterynarii, wojewódzkie inspektoraty weterynarii w Białymstoku, Lublinie i Siedlcach oraz dziesięć powiatowych inspektoratów weterynarii na terenie województw podlaskiego, lubelskiego oraz mazowieckiego. Kontrola dotyczyła okresu od 1 stycznia 2014 r. do 16 stycznia 2015 r., ale wzięto również pod uwagę zdarzenia poprzedzające działania państwowych urzędów, służb i agencji.
„Po wystąpieniu w lutym 2014 r. dwóch zakażeń ASF u dzików podjęte natychmiast działania okazały się nieadekwatne do skali zagrożenia. Kluczowe w tym zakresie było arbitralne wyznaczenie przez Głównego Lekarza Weterynarii zbyt rozległego obszaru objętego ograniczeniami. Zbyt restrykcyjne okazały się też przepisy określone przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi odnośnie do ograniczeń dotyczących obrotu zwierzętami, a także w zakresie znakowania i obróbki mięsa wieprzowego” – czytamy w raporcie NIK.
Izba podlicza, że na skutek obowiązku odrębnego znakowania tusz i konieczności termicznej obróbki mięsa ponad 90% tuczników zostało przetrzymanych w gospodarstwach około trzech tygodni. Szacowany koszt zużycia pasz w tym okresie wyniósł łącznie, wg NIK, około 2,3 mln zł.
Choć w lutym 2014 r. wykryto zaledwie 2 przypadki ASF u padłych dzików w powiecie sokólskim (woj. podlaskie), Główny Lekarz Weterynarii objął ograniczeniami 10 powiatów w trzech województwach o łącznej powierzchni 14 tys. km² oraz ponad 350-kilometrowy odcinek granicy z Białorusią. Zdaniem NIK decyzja o wyznaczeniu tak dużego obszaru zagrożonego ASF była nieprzemyślana. Przepisy te, paradoksalnie, złagodzono dopiero po sugestiach Komisji Europejskiej, której przedstawiciele gościli w Polsce. Restrykcje doprowadziły jednak najpierw do zastoju, a następnie do załamania na rynku żywca.
Izba wytyka również, że wbrew opinii Departamentu Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii Główny Lekarz Weterynarii zakazał polowań zbiorowych na dziki na obszarze objętym ograniczeniami. Zakaz skutecznie uniemożliwiał redukcję wciąż rosnącego pogłowia tych zwierząt. Polowania zbiorowe na dziki stały się możliwe dopiero w grudniu 2014 r. po rozporządzeniu ministra rolnictwa.
Odpowiedzialnych
za dziki brak
Mimo iż stwierdzane przypadki jasno wskazywały, że za roznoszenie wirusa ASF odpowiedzialne są dziki, ani resort rolnictwa, ani resort środowiska nie podjęły skutecznych działań, by zmniejszyć pogłowie tych zwierząt.
– Dziś łatwo jest krytykować, bo jesteśmy mądrzejsi o półtoraroczne doświadczenia. Jeśli jednak chcemy być w tej ocenie sprawiedliwi, wszyscy mamy powody, aby się bić w piersi – bronił swego resortu Tadeusz Nalewajk, wiceminister rolnictwa, podczas posiedzenia komisji rolnictwa poświęconego raportowi NIK. – Byliśmy królikiem doświadczalnym Europy. Udało się nam jednak utrzymać wirusa w granicach 25-kilometrowej strefy. Tymczasem w Rosji wirus przesuwa się o 300 km w ciągu roku.
Minister pozytywnie ocenił też realizację programu bioasekuracji, a także programów odszkodowawczych dla hodowców i dofinansowanie odstrzału dzików dla samorządów. Swoich decyzji dotyczących zwalczania wirusa ASF bronił również ówczesny minister rolnictwa Stanisław Kalemba. Jego zdaniem wprowadzone wtedy ograniczenia były uzasadnione, zaś w miarę rozwoju wypadków były one łagodzone. Krytycznie były minister ocenił wyłącznie przebieg skupu wieprzowiny na rezerwy strategiczne. Przy braku dobrej woli ze strony wicepremiera Piechocińskiego i uruchomienia odpowiednich środków budżetowych zadanie to nie mogło przebiegać planowo.
Nic do zarzucenia nie miał sobie również resort środowiska, który na posiedzeniu sejmowej komisji rolnictwa reprezentowała Katarzyna Kępka, podsekretarz stanu. Przyznała ona, że populacja dzików wciąż rośnie mimo zwiększania planów odstrzału. W opinii ministerstwa winne są temu warunki pogodowe i coraz większy areał plantacji kukurydzy.
Najwyższa Izba Kontroli za główne źródło zakażeń afrykańskim pomorem świń uznała dziki i wskazała, że w ramach walki z ASF należy doprowadzić do zmniejszenia ich pogłowia do średniej koncentracji w lasach poniżej jednego osobnika na kilometr kwadratowy. Minister środowiska wraz z ministrem rolnictwa muszą wziąć odpowiedzialność za depopulację tych zwierząt na terenie całego kraju.
Rolnicy oburzeni
Najwyższa Izba Kontroli doceniła efekty działań administracji w zakresie kampanii informacyjnej wśród rolników, wypłaty odszkodowań hodowcom czy wznowienia eksportu polskiej wieprzowiny. Choć ogólna ocena w kwestii niedopuszczenia do epidemii ASF w Polsce jest przychylna, miażdżąca jest ona dla rządu, resortów rolnictwa oraz środowiska w ocenie poniesionych kosztów – zarówno przez budżet państwa, jak i rolników. Tak też odebrali ją w większości posłowie z parlamentarnej komisji rolnictwa oraz obecni na posiedzeniu rolnicy, samorządowcy i związkowcy z Podlasia.
– Komuna nie zdołała zniszczyć rolników ani produkcji świń na Podlasiu, ale tej władzy to się chyba uda. Nigdy bowiem jeszcze w historii Polski rolnik nie był tak przez władze i prawo dyskryminowany – stwierdził Piotr Rećko, starosta powiatu sokólskiego i rolnik w jednej osobie. – Wciąż każecie nam ponosić koszty walki z ASF, choć wirus nie dotarł tu z naszej winy. Za nasze pieniądze chronicie interesy bogatej Europy Zachodniej, nie żądając od Unii należytej partycypacji w tych kosztach. Jak się dowiedzieliśmy z raportu NIK, musimy wciąż płacić za popełniane przez rząd błędy. Każdy przedsiębiorca w naszym demokratycznym kraju może dochodzić swych praw i domagać się pełnych odszkodowań tak za odniesione straty, jak i utracone zyski. Rolnikowi to prawo się odbiera. Stawki za odbierane w ramach programu bioasekuracji świnie nijak się mają do cen rynkowych. Jako starosta rozwiązałem umowę dzierżawy z kołem łowieckim, które nie realizowało planów odstrzału zwierzyny. Nie poczytuję tego jednak za sukces, to raczej wyraz mojej bezradności, bo rząd nie oferuje nam żadnego wsparcia i możliwości wyegzekwowania tych planów.
Jak twierdzą rolnicy, co druga łąka i pole przy granicy z Białorusią są zorane przez dziki. Rozmiar szkód trudno sobie wyobrazić.
– Uznajecie pilną potrzebę redukcji populacji dzików, ale zamiast likwidować chore sztuki, utylizujecie zdrowe świnie. Słyszałem, że NIK zarzuca rządowi narażanie na straty budżet państwa i rolników. Tymczasem znów marnotrawicie publiczne pieniądze. Marszałek województwa przekazał na odstrzał dzików na Podlasiu 200 tysięcy złotych. Badania ubitych sztuk wykonują państwowe instytucje, więc czy aż tyle kosztować będą naboje do sztucerów? – pytał Zbigniew Ozorowski z Polskiego Związku Zawodowego Rolników, rolnik w powiecie sokólskim.
– Program bioasekuracji w rzeczywistości mija się z celem. Skrócono terminy i hodowcom dano zbyt mało czasu. Zamiast eliminować małe stada, które nie są w stanie spełnić wymogów bioasekuracji, niszczymy duże, nowoczesne chlewnie. Ich właściciele pozbywają się mat dezynfekcyjnych, by odzyskać, ile się da i wygasić produkcję. Mają już dość niepewności, ciągłej żebraniny o pomoc – argumentowała Bożena Jarosz z Podlaskiej Izby Rolniczej. – W innych krajach zwalczanie ASF koordynuje premier. Gdy prosiliśmy o to naszego premiera, usłyszeliśmy, że możemy się raczej zwrócić do prymasa. Pani Kopacz ani razu nie pojawiła się w Białymstoku, nie zjawił się też minister środowiska. Nie można tego nazwać inaczej niż arogancją władzy.
Zarówno Ministerstwo Środowiska, jak Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi odrzuciły wniosek wojewody podlaskiego o ogłoszenie stanu klęski żywiołowej na Podlasiu w związku z ASF i nadmiarem szkód wyrządzanych przez dziki. Oba resorty argumentowały, że polskie prawo nie przewiduje takiej ewentualności w odniesieniu do zwierząt łownych.
Przeciwnego zdania był obecny na posiedzeniu komisji radca prawny Aleksander Bojszuk, reprezentujący podlaskich rolników w sporach z kołami łowieckimi.
– Do jednego ze znanych mi hodowców przyjechał powiatowy lekarz weterynarii, by zabrać świnie do utylizacji. Na posesji obok znajdowała się hodowla świniodzików. Rolnik spytał, dlaczego utylizuje się zdrowe świnie, a hodowlanych dzików nie zabiera. Usłyszał od weterynarza, że jego okólnik tego nie przewiduje – opowiedział radca. – To tylko jeden z wielu przykładów, jak program bioasekuracji jest u nas realizowany. Choroby zwierząt nie znajdziemy w katalogu czynników uprawniających do ogłoszenia klęski żywiołowej, ale może ona być powodem ogłoszenia katastrofy naturalnej. Takimi czynnikami mogą być zarówno choroby zwierząt, jak i roślin czy szkodniki. Przepisy dają więc taką możliwość. Co więcej, szkody wyrządzane przez dziki traktowane są również w kategoriach „siły wyższej” i uzasadniają „stan nadzwyczajny” również w przepisach unijnych. Według mnie resorty zignorowały prawo i oparły się na niesłusznych założeniach.
Grzegorz Tomczyk